Local H
Whatever Happened To P.J. Soles?
[Studio E. Records; 6 kwietnia 2004]
Wyśmiewani jako pogrobowcy grunge’u i epigoni Nirvany, na swoim nowym albumie pokazują, że ideały „flanelowej rewolucji” wciąż mają rację bytu, a ta muzyka ciągle brzmi dobrze. Kiedy moda się zmieniała, a nurt przekształcał się w słodki post-grunge grany przez ładnych chłopców dla wzdychających panien, Miejscowy Bohater konsekwentnie robił swoje szlifując styl i umiejętności, tworząc własny, pełen emocji i wściekłości muzyczny świat. Po „As Good As Dead”, płycie będącej nieco zbyt dosłownym nawiązaniem do twórczości Kurta Cobaina, Local H wydawał kolejne, coraz lepsze i coraz bardziej dopracowane albumy. Zręcznie mieszając złość i furię wszechobecną w nagraniach Nirvany, melodykę i charakterystyczne spiętrzenie dźwięków znane z piosenek Everclear, wreszcie zaraźliwą, hałaśliwą przebojowość rodem z płyt The Offspring, ukręcił smakowity kogel-mogel pod nazwą „Whatever Happened To P.J. Soles?”. Album, dzięki któremu awansował do pierwszej ligi.
Płyta składa się z trzech głównych wątków. Pierwszy z nich reprezentują krótkie, nerwowe kompozycje o silnie wyeksponowanej motoryce i nowofalowym podejściu do śpiewu („Where Are They Now?”, „Money On The Dresser”). Kojarzą się z eksperymentalną płytą Pavement – „Westing...”. Drugi wątek to hitowe piosenki zdolne powalić fanów The Offspring („Everyone Alive”, „California Songs”). I trzeci: depresyjne, dołujące songi („How’s The Weather Down There?”, “Mellowed”). Ta mieszanka brzmi naprawdę intrygująco. Znajdziecie tu największy nieznany przebój ostatnich lat, dorównujący śmiało „Come Out And Play” The Offspring.
And here we go again
It’s never gonna end
We’re all so sick of California songs
Yeah we know you love L.A.
Theres nothing left to say
Please no more California songs
And fuck New York too
Oto co mają do powiedzenia chłopaki z prowincji na temat modnej amerykańskiej muzyki. Dawno nie słyszałem tak bezczelnie przebojowego grunge’u. Jest tu wszystko, co być powinno: spokojny wstęp z wyrazistym basem, dynamiczny refren skandowany przez – a jakże – grupkę cheerleaderek, wgniatającą w ziemię solówkę gitarową (czy też raczej coś-co-przy-dobrych-chęciach-można-nazwać-solówką). I spory zasób ironii, dystans wobec rzeczywistości. Gdzie się podziały takie piosenki?
Na szczęście to nie jest płyta jednego hitu. Co prawda „California Songs” natrętnie wybija się na lidera, to jednak uważne wsłuchanie się w pozostałe utwory pozwoli docenić dobrą robotę wykonaną przez chłopaków z Local H. Docenić pomysłowe aranżacje, jak choćby perkusyjną kanonadę w “Money On The Dresser”, rozpalającą zmysły partię smyczków w “Dick Jones”, czy chimeryczną konstrukcję „P.J. Soles”. Gwarantuję, że zapadnie wam w pamięć mroczny “How’s The Weather Down There” z powtarzanym niczym mantra złowrogim wersem: “Jeśli nie chcesz żyć, mogę ci w tym pomóc”. I „Mellowed” – w którym wokalista tylko raz podnosi głos, ale robi to tak, że słuchacza przechodzą ciarki. Nie odbiegają od tego wysokiego poziomu także pozostałe piosenki, których nie ma sensu wymieniać po kolei. Bo to równa płyta. Tylko kolejność mogłaby być trochę inna. „Buffalo Trace” pasowałby jako bonus umieszczony po kilkuminutowej przerwie na końcu płyty. Jego ciężki, stonerowy riff i kilkakrotne zmiany tempa nieco kłócą się z resztą materiału. A „That’s What They All Say” mógłby zamykać zestaw podstawowy. Posłuchajcie, a pewnie przyznacie mi rację.
Słowo końcowe? Niedoceniani artyści potrafią nagrać wybitną płytę. Kiedy zaczynali, byli tylko naśladowcami największych. Teraz sami należą do najlepszych. Jeśli więc tęsknisz do szczerego, mocnego grania, w którym nie ma miejsca na egzaltację i wirtuozerskie popisy, jest za to energia i złość – to muzyka właśnie dla ciebie.