Renochild
Shuttle
[Pulpo Negro; Marzec 2004]
Gdy myślę o hiszpańskiej scenie muzycznej, jedynym moim skojarzeniem jest taneczna fiesta na plaży, gdzie dyskotekowe rytmy zlewają się z żywym lokalnym folklorem i martwym napływowym lenistwem turystów. Kto to widział, by rodacy Don Kichota - tańcząc flamenco, opychając się tortillas i sącząc sangrię w 30 - stopniowym żarze lejącym się z nieba - pisali głębokie i mocne, inteligentne i ambitne kompozycje? Walka z wiatrakami, ot co. I moglibyśmy żyć tak w błogiej ignorancji i pewności siebie, gdyby nie "Odrzutowiec", spadający prosto z Hiszpanii na nasz światopogląd. "Shuttle" to debiutancki album hiszpańskiej grupy Renochild.
Półki sklepowe z krążkiem "Lost Riots" nie zdążyły jeszcze w pełni opustoszeć. Skutecznym zabiegiem marketingowym byłoby ustawienie w wolne miejsca płyty "Shuttle". Debiuty Hope Of The States i Renochild mają ze sobą bowiem więcej wspólnego, niż możnaby początkowo przypuszczać. Dążenie do poziomu Radiohead, a może nawet podejście do próby jego własnej interpretacji, skutkuje w bogatych teksturach dźwiękowych, w śmiałym wykorzystywaniu modulowanego brzmienia klawiszy, we wdzierającej się tu i ówdzie elektronice oraz - co może wydawać się kuriozalne - w charakterystycznej barwie wokalu. Elektronika uzupełnia tutaj liczne, gitarowe motywy. Sugestywne i melodyjne refreny robią wrażenie przemyślanych - nie oddzielają się agresywnie od reszty utworu, są jego dopełnieniem. Spójność kompozycji jest niezaprzeczalnym atutem "Shuttle". Rewelacyjna "Anesthesia", do bólu przypominająca lżejsze kawałki Porcupine Tree, to doskonała symbioza gitar, klawiszy i odważnego wokalu. Podobne zabiegi słyszymy także w "Everything's Fine". Do wielkich zalet Renochild należy ponadto umiejętne operowanie ciszą. To rzadko spotykany talent. Posłuchajmy chociażby piosenki "Dim". Pourywane brzmienia niepokoją w taki sam sposób, jak psychodeliczna melodia refrenu. Cisza buduje atmosferę na równi z dźwiękiem.
Nie można powiedzieć, iż "Shuttle" jest albumem smutnym czy depresyjnym. Na pewno za to dominuje na nim nastrój niepewności i lęku oraz ciągłego dążenia do spokoju, ciepła i bezpieczeństwa ("Polar Shelter", "Everything's Fine"). W warstwie semantycznej ogromną rolę odgrywa wokal. Pablo Pena posiada skromny, lecz bardzo ekspresyjny i plastyczny tembr głosu. Już na początku - w złowróżbnym utworze "Insecure" - słowa I'm so tired, I'm so afraid, śpiewa niemalże drżącym z wycieńczenia głosem. Lecz już przy ekspansywnej "Synesthesii" wtapia się w tło muzyczne, i wybuchając energią daje popis swych wokalnych możliwości. Podobnie jest też w wyciszonym "Broken Dogbane", gdzie Pena szepcze, jak gdyby razem z Thomem Yorkiem chciał zaśpiewać "Exit Music".
Naśladowanie starszych kolegów przez niedoświadczonych małolatów kończy się zazwyczaj mało szczęśliwie (zwłaszcza dla tych ostatnich). Lecz w tym przypadku sprawy mają się inaczej. Zestawianie Renochild w jednym rzędzie bezpośrednio z Porcupine Tree czy Radiohead (głównie z okresu "The Bends" i "OK Computer") nie ma rzecz jasna sensu, gdyż na taką pozycję trzeba zapracować kilkoma udanymi krążkami. Największą wadą "Shuttle" jest końcowe wrażenie, iż zespołowi zabrakło pomysłów na więcej (nota bene - album trwa tylko 38 minut). Pozostaje więc niewielki niedosyt, brak skonkretyzowanego kształtu twórczości grupy, pełnego przekonania o jej zjawiskowości. Nie zmienia to jednak faktu, iż młodzi muzycy cały swój wkład pracy poświęcają na dorównanie muzycznym gigantom. Efekty tych wysiłków warte są poświęcenia Hiszpanom uwagi.