The Bees
Free The Bees
[Virgin; 28 czerwca 2004]
Dwóch kumpli spotyka się w sklepie muzycznym...
- O, cześć!
- No cześć cześć, co tam? Co tu oglądasz?
- Hm, chciałbym Beatlesów, wciąż brakuje mi "Revolvera" na kompakcie. Ale popatrz na te ceny! Zupełnie nie na moją kieszeń!
- Rozumiem cię stary. Ale może w takim razie zainwestujesz w coś tańszego?
- Ale wiesz, ostatnio raczej zgłębiam lata sześćdziesiąte, to są dość drogie rzeczy, mam przy sobie tylko cztery dychy.
- A słyszałeś to? Okazyjna cena. Obejrzyj.
- Ej, The Bees? Co to jest? Znudził mi się niemiłosiernie ten neogarażowy łomot.
- Nic z tych rzeczy, stary. Bo The Bees to faktycznie świeża kapela, ale gdybym chciał, spokojnie bym cię nabrał, że ta płyta jest z 1966 roku. Rozumiesz? To się nazywa retro.
- Coś jak The Coral? Tamtych lubię...
- Można tak powiedzieć, ale lepiej to sobie wyobrazisz, jeśli powiem ci, że brzmienie tych oto Pszczół przypomina momentami fragmenty "Revolvera"...
- Ooo...
- ...podlanego dużą ilością równie archaicznych klawiszy, zresztą rządzących na "Free The Bees". A więc, na przykład: najlepszy na płycie "One Glass Of Water" rozpoczyna się prawie identycznie jak "She Said She Said", w dalszej części porzucając ten psychodeliczny klimacik na rzecz beztroskiego, popowego zaśpiewu. Finałowy "This Is The Land" rytmicznie lekko zalatuje "Tomorrow Never Knows".
- Czy ty przypadkiem nie bluźnisz?
- Heh, staram ci się tylko przybliżyć to granie. Ale ok, może w takim razie kojarzysz taką szwedzką grupę jak Soundtrack Of Our Lives? Grali również w takim klimacie lat sześćdziesiątych, trochę psychodelicznego rocka, nieco jakiegoś lekkiego amerykańskiego południa... The Bees przypominają TSOOL z płyty "Behind The Music", w sumie tymi chórkowymi refrenami też. Aha, jeszcze jedno, bo nie pamiętam. Lubisz Beta Band?
- No, nawet...
- No to w takim "Go Karts" wokal to stuprocentowy Mason. Sama kompozycja to sympatyczny walczyk. Zwróciłbym jeszcze twoją uwagę na instrumentalny, hammondowy "The Russian". To psychodeliczny, od okolic czwartej minuty wręcz transowy numer, który w momencie kiedy do gry wchodzi trębacz, zaczyna wkręcać lepiej niż odjazdy wspomnianych The Coral.
- Heh, widzę że aż żeś się sam wkręcił...
- Ej, weź tę płytę, naprawdę. Dobra rzecz. Co mam ci jeszcze powiedzieć? Że za lekko bluesujące "Wash In The Rain" albo "Horsemen" dużo zapłaciliby Kings Of Leon, bo sami nie mają pojęcia o komponowaniu takich numerów? Że "Chicken Payback" możesz puścić starym i łatwo naściemniać, że nie pamiętają przy czym bawili się w młodości? Że przezabawne "No Atmosphere" ociera się o plagiat "Parostatku" Krzysztofa Krawczyka???
- Przegiąłeś. W to już nie uwierzę. Idę zaraz postawić moje cztery dyszki u buka, bo mam parę pewniaczków. Podwoję to i jutro przychodzę tu po "Revolvera". Ale ale, stary, w zasadzie dlaczego sam sobie nie weźmiesz tej płyty?
- Jakby ci to powiedzieć... Nie widziałeś może mojego kompaktowego wydania "Abbey Road"?
- Hm, szczerze mówiąc nie przypominam sobie, a co?
- No właśnie, ja też...
- Hm, rozumiem. To co, idziemy?
- No...