Bring Me The Horizon
Post Human: Survival Horror
[Sony; 30 października 2020]
Choć nie brak krytyków stylu, jaki grupa Oliego Sykesa przybrała w ostatnich latach, należy przyznać jedno: w czasach, gdy nazwy takie jak Asking Alexandria czy nawet Suicide Silence brzmią wręcz archaicznie, Bring Me The Horizon wciąż utrzymują się na powierzchni. Najnowszy album (choć sam zespół sklasyfikował go jako EP-kę) nie tyle utrzymuje ten status, co wręcz go wzmacnia.
BMTH odchodzą konsekwentnie od metalcore’u mniej więcej od wydania w 2013 roku płyty „Sempiternal”, choć można się kłócić, że drobne urozmaicenia brzmienia były u nich obecne już wcześniej. Niemniej jednak to właśnie na wspomnianym albumie po raz pierwszy usłyszeć można było bardziej radykalne wykorzystanie elektroniki oraz wyraźną popowość większości kawałków – od tego momentu Bring Me The Horizon rozwijali się w kierunku coraz bardziej eksperymentalnym.
„Post Human: Survival Horror” sięga zarówno do korzeni samego zespołu i jego najwcześniejszych inspiracji (momentami stając się niemal hołdem dla późnego nu-metalu), jednocześnie pozostając jego najbardziej nieoczywistym dziełem. Otwierające płytę „Dear Diary” jest niezwykle oldschoolowym kawałkiem, jakiego BMTH nie napisali od lat: agresywny riff, blasty i growlujący wokal Sykesa atakują zupełnie niespodziewanie, lecz przy tym wcale nie wyznaczają stylu reszty albumu. Wręcz przeciwnie, pierwszy utwór stanowi zmyłkę (albo przytyk do najstarszych fanów, narzekających, że zespół nie potrafi już grać ostro). Już drugi kawałek – „Parasite Eve” – zupełnie zaprzecza poprzednikowi: syntetyczny beat, pod który Sykes melorecytuje (rapuje?) pierwszą zwrotkę jest zaledwie pierwszą głową chimery, jaką jest ten utwór. Pełno w nim sprzecznych elementów, syntetycznych głosów i breakdownów – ledwo można go uznać za spójną całość i w tym zasadzie tkwi jego siła.
Dalej jest równie ciekawie – „Teardrops” z ciężkimi gitarami industrialnie brzmiącymi syntezatorami można nazwać... swoistym hołdem dla Linkin Park. Oli Sykes niczym Chester Bennington miesza w swoim głosie smutną melodyjność ze wściekłym krzykiem. W „Obey” natomiast Oli oraz Yungblud budują coś na kształt pół popowej, pół metalowej punkowej energii. I choć nie jest to może dzieło ambitne – o czym świadczyć może budowanie skojarzeń z „Bodies” Drowning Pool – to stanowi dość przyjemną, luźną wstawkę. W kwestii gości warto też wspomnieć o obecności Babymetal i Amy Lee. Nagrany z udziałem Japonek utwór “Kingslayer” ma w sobie niemal coś hyperpopowego, czyniąc go podobnym do tegorocznych dokonań Poppy i Riny Sawayamy. Wieńczący płytę duet z wokalistką Evanescence niestety nie jest już tak dobry i na najciekawsze w nim momenty trzeba czekać zdecydowanie za długo.
Tekstowo „Post Human: Survival Horror” wypada podobnie do pozostałych dokonań BMTH. Dużo jest w nim nihilistycznych wersów, takich jak Oh, God, everything is so fucked, but I can't feel a thing/The emptiness is heavier than you think, które jak zwykle brzmią przesadnie sloganowo, ale jednak mają jakiś urok w swej oczywistości. To, co się natomiast w nich wyróżnia to temat pandemii, czyniący z albumu dość osobliwy komentarz do obecnej sytuacji. Czy właściwy? Cóż, na pewno wpisujący się w gniewną szarość świata, o którym śpiewa Sykes.
Komentarze
[15 sierpnia 2022]
[29 grudnia 2020]
[29 grudnia 2020]
Pitchfork rehabilituje Linkin Park i My Chemical Romance, a Ty się o BMTH czepiasz, lols
[23 grudnia 2020]