Zespół Sztylety
Zostaw po sobie dobre wrażenie
[Koty Records; 29 czerwca 2020]
Czteroosobowy gdański Zespół Sztylety istnieje od 2018 roku, więc możemy znać go już z koncertów, a także z opublikowanego rok temu dema. Teraz przyszło im wydać debiutancki album w poznańskim wydawnictwie Koty Records, mającym dotychczas w swoim katalogu shoegazowy Bez („Bańki mydlane”, 2019), dronowo-metalowo-noisowe Ugory („Późne lato”, 2019) i punkową Willę Kosmos („Wszystko będzie dobrze”, 2020). Patrząc na tę listę, muszę poradzić czytającym ten tekst, aby zapamiętali Koty i wyczekiwali następnych premier, bo póki co ich selekcja nie zawiodła i w najbliższym czasie nic nie zapowiada zmiany.
Demo Sztyletów zapowiadało intensywną muzykę, poszukującą swojego wyrazu między etykietkami takimi jak post-punk, indie rock czy post-hardcore. Punktem, który dodatkowo zwracał uwagę, był ostatni numer, czyli cover Hewry zatytułowany „Tonie Majami”: przetworzenie breakcorowego kawałka – zrobionego ewidentnie dla żartu w nawiązaniu do pierwowzoru Oyche Doniza z Kazem Bałagane – na modłę posthardkorową stanowiło nie lada wyczyn, ale wyszedł z tego konkretny banger. Ostatecznie na „Zostaw po sobie dobre wrażenie” usłyszymy jednak tylko dwa znane z dema utwory: odświeżone „Kiedyś” oraz „Sierpień/Wrzesień 2016”.
Dostaliśmy zatem sześć nowości, w tym ponownie jeden cover – tym razem „Są to koła”, oryginalnie wykonywany przez Furię. Z jednej strony łatwo go rozpoznać, bo odróżnia się od reszty, z drugiej – podobnie jak w przypadku „Majami” – Sztylety nadały mu sporo autorskiego sznytu. Natomiast jeśli chodzi o ich własne utwory, to większość spełnia wszelkie oczekiwania, ale znajdzie się parę słabszych punktów. Mamy na przykład otwierające płytę altrockowe „Rozczarowania”, do których nie mogę się przekonać, jeśli chodzi o sylabizowanie wersów. Jest ono niekonsekwentne, a jednak Szymon Szelewa stara się zmieścić w wytyczanym przez instrumenty rytmie kosztem nierównego tempa śpiewu. Efektu słucha się dosyć niekomfortowo, mimo że pozostałe elementy współgrają ze sobą idealnie.
Jednym z nich jest charakterystyczne dla Zespołu Sztylety balansowanie między ciszą a hałasem. Zwrotki zwykle są łagodniejsze, bliższe post-punkowi czy emo rockowi alternatywnemu, podczas gdy refreny to czysty post-hardcore. Większość z listy utworów ma też moment climaxu, najwyższego napięcia, rozładowywanego potężnym krzykiem wokalisty – z czasem robi się to odrobinę przewidywalne, ale nadal pozostaje satysfakcjonujące. Przyjemnym przełamaniem są klasycznie hardkorowe „Pytania”, które można skojarzyć ze stylem reprezentowanym przez zespół zawody. Przy okazji, skoro mowa o skojarzeniach, singiel „Wtedy kiedy będę martwy” dynamiką zwrotek przypomina „Na wszystkie cztery strony” Cool Kids of Death. Wygląda na to, że niekoniecznie nieświadomie, bo tekst momentami zdaje się wchodzić w dialog. Dynamika głośniejszych partii gitary prowadzącej w „Sierpień/Wrzesień 2016” przywodzi za to na myśl „Bulletproof Cupid” Placebo. Sami muzycy wśród swoich inspiracji wymieniają jednak przede wszystkim Ewę Braun.
Ponarzekałem gwoli recenzenckiej rzetelności, ale muszę przyznać, że „Zostaw po sobie dobre wrażenie” to płyta, której świetnie mi się słucha. Nawet jeśli chwilami bywa nierówna, to jednak instrumentale pełne są smaczków i dobrze umiejscowionych przesterów, a brzmienie basu jest doskonale wyciągnięte i nie znika mimo potężnych gitar Łukasza Orzeszki i Marcina Wielgusa. Perkusista Ignacy Macikowski natomiast w odpowiednich momentach pozostawia przestrzeń pozostałym muzykom, a kiedy indziej zdaje się posiadać jedną rękę więcej i rozsadzać bębny swoją energią. Od czasu, gdy pierwszy raz usłyszałem ubiegłoroczne demo, jestem też niezmiennie pod wrażeniem wrzasku Szymona Szelewy, mimo że albumowe „Kiedyś” w porównaniu z pierwotnym wykonaniem wyszło ugrzecznione. Ostatecznym dowodem na to, że album faktycznie pozostawia po sobie dobre wrażenie, niech będzie fakt, że kilka dni temu odebrałem zamówiony już po premierze jewelcase z płytą i książeczką z tekstami – swoją drogą, jest to pewne odstępstwo od dominujących na rynku muzyki niezależnej papierowych opakowań, na których często nie ma nawet nazwy zespołu na grzbiecie.