Ocena: 7

Blake Mills

Mutable Set

Okładka Blake Mills - Mutable Set

[Verve Records; 8 maja 2020]

Blake Mills jako producent muzyczny pracował przy projektach Lany del Rey, Fiony Apple czy Perfume Genius. Efekty były znakomite, jak chociażby tegoroczny sukces albumu „Set My Heart on Fire Immediately” tego ostatniego czy nagroda Grammy dla producenta roku 2015. Sam do tej pory wydał trzy płyty, na których poruszał się po szeroko rozumianej estetyce folkowej, uzupełniając ją szepczącym wokalem i subtelnym brzmieniem gitary. Dopiero jednak na swoim ostatnim krążku muzyk doprowadził kombinację powyższych elementów do perfekcji, komponując dzieło spójne, dojrzałe, aktualne i przejmujące.

„Mutable Set” to w głównej mierze płyta o niepewności i zanikaniu: utracie przyjaciół, wspomnień i życia, do którego się przyzwyczajamy. Przeplatający się szept Millsa z dźwiękiem strun czy fortepianu balansuje między wywoływaniem pojedynczych impresji a próbami stworzenia większej całości. Stan zawieszenia pogłębiony jest świetnymi tekstami Cassa McCombsa, który sytuuje nas w mrocznym niewczasie: Never the time in the day / Never the time in the day. Instrumentem dopełniającym kompozycje jest cisza, którą Amerykanin sprawnie się posługuje. Obecna pomiędzy wierszami, a czasem nawet w ich trakcie, rozrzedza zbliżające do siebie dźwięki i słowa, podsycając niepewność i niejasność losu. Podawana w doskonałych proporcjach na przestrzeni albumu staje się realnym żywiołem, wywołującym groźbę zniknięcia i niespełnienia.

Ma ona jednak drugą stronę, jeszcze bardziej finezyjną. Cisza stanowi dla Millsa punkt wyjścia, tło z którego wywołuje, wydobywa na zewnątrz pojedyncze dźwięki i frazy, łącząc je w opowieść. Przypomina tym Arthura Russella, który na jednym dźwięku, jednym szarpnięciem, potrafił repetetywnie i precyzyjnie, jakby badając granice ciszy, stworzyć nastrój czy miejsce, które choćby na chwilę temu zanikaniu się przeciwstawia. Opiera się jej także wokalnie, kierując swój czuły głos prosto do nas, szepcząc pojedyncze, acz pokrzepiające słowa, niekiedy nawet żartobliwe – ujmując całej sytuacji przesadnej nastrojowości – We’re waiting in line / For thirty minutes / For a cup of coffee / A small cup of coffee, jakby projektując jarmuschowską wizję dialogu między nim samym a Tsoiem.

I właśnie największy urok tkwi w niewielkich środkach zarówno instrumentalnych, jak i lirycznych za pomocą których na długości 11 utworów Blake Mills proponuje nam intymny koncert ewokujący mikro-poruszenia. Dzięki idealnym proporcjom instrumentów, które muzyk wydoskonalił podczas pracy producenckiej, wywołuje uczucie powolnego pojawiania się, a następnie zanikania, które nie tylko stanowi doświadczenie świetnie skomponowanej muzyki, ale także daje wgląd w duchowość naszych czasów.

Andrzej Lewicki (13 lipca 2020)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także