The Strokes
The New Abnormal
[Cult; 10 kwietnia 2020]
Są pewne zespoły, nad którymi unosi się ciężka czarna chmura oczekiwań. Zazwyczaj punktem odniesienia jest debiutancki album wydany kupę lat temu. Dobrym tego przykładem jest „Is This It” The Strokes. To wręcz niesamowite, bo od 2001 roku świat znacznie się zmienił: w Nowym Jorku nie stoją już dwie wieże, garażowy rock nie jest już świeży, a muzycy porzucają narkotyki na rzecz wegańskich przekąsek. Od Strokesów jednak nadal wymaga się kolejnego „Is This It”.
To marzenie ściętej głowy. Po pierwsze, wystarczy, że raz wydali coś co zmieniło nieco wystrój przemysłu muzycznego, a przy okazji zainspirowało co drugiego nastolatka do kupienia gitary. Po drugie, to było prawie 20 lat temu, get over it. Nie wszystkim się zresztą dogodzi: jedni chcą właśnie takiej pierwotności, inni powiedzieliby, że to bezpieczne opieranie się na sprawdzonych schematach. Niezależnie od tego ludzie naprawdę potrafią grymasić. Czepiają się okładki: Kto to wymyślił? Kto namalował coś tak brzydkiego? To jest Basquiat, kurde, kultowy artysta sceny nowojorskiej. Element tamtejszej kultury, do której należą też The Strokes. Śmiem sądzić, że to nie przypadkowy wybór.
Na „The New Abnormal” trzeba było czekać 7 lat. Może dlatego Julian Casablancas tak upodobał sobie motyw czekania w tekstach: chce nas przygotować. Formuła albumu co 2 lata nie sprawdziłaby się jednak w przypadku panów z Nowego Jorku, bo mają wszyscy swoje sprawy i możliwe, że by się pozabijali. Na swoim szóstym krążku Strokesi dużo kombinują i ryzykują. Próbują nowych rzeczy, które albo się spodobają, albo nie. Ja lubię to ryzyko. Przypomina to testowanie nieznanych potraw z menu ulubionej knajpy — miejsce pozostaje to samo, tylko smaki nieco inne. Bo wbrew pozorom na „The New Abnormal” jest sporo typowo „strokesowych” momentów. „The Adults Are Talking” czy „Brooklyn Bridge To Chorus” brzmią nieco jak z „First Impressions of Earth”. „Bad Decisions” dawką nostalgii wpisuje się natomiast w nastroje „Is This It”. Swoją drogą uważam cały zabieg użycia „Dancing with Myself” autorstwa Billy'ego Idola za mocno ironiczny — przecież The Strokes od początku oskarżano o zżynanie od idoli. Tym razem powiedzieli: ok, zrobimy to. Myślę, że mógł to być prztyczek do wszystkich wołających o nowe „Is This It”. Zabawne.
Czymś ciekawym i nowym jest na pewno „Eternal Summer”, które chwilami przywodzi na myśl twórczość The Weeknd lub Tame Impali i kojarzy się z długą jazdą samochodem. Wyróżnia się też na tle albumu dość dynamicznym przeskokiem między zwrotkami a refrenem ze słyszalną zabawą dźwiękiem i brzmieniem. Intryguje również „Ode To The Mets”. Fabrizio Moretti wybrał się po kanapkę i spóźniony dołączył do nagrania. Dzięki temu rzucone w trakcie nagrań drums please, Fab stało się główną anegdotą albumu. Utwór wyróżnia się sporą emocjonalnością wokali Juliana Casablancasa, który swoją drogą całkiem nieźle sobie radzi i coraz mniej brzmi jak pijany sąsiad pod balkonem o 2 w nocy. Na uznanie pod tym względem zasługują też „At The Door” czy „Selfless”. Julian przestał nadużywać falsetu i zaczął go po prostu używać. Jego wokal brzmi zdrowiej, jakby faktycznie wiedział co z nim robi. Przede wszystkim jest zaangażowany w utwory emocjonalnie, a to odbija się w jego głosie, czego przykładowo zabrakło na „Angles”. Mam nadzieję, że w końcu zadbał o swój głos, może pije wodę z cytryną, miodem i imbirem co rano.
Warstwa liryczna jak zwykle jest reprezentacją introwertyków. Julian Casablancas jest zmęczony interakcjami społecznymi, chce siedzieć w domu i tworzyć muzykę. Dużo miejsca zajmuje też miłość. Jednym z najbardziej emocjonalnych i osobistych fragmentów (na które Casablancas kiedykolwiek pozwolił sobie w tekstach) jest Juliet, I adore, gdzie bezpośrednio zwraca się do byłej żony. Zazwyczaj jego teksty były mocno metaforyczne i uniwersalne. Na „The New Abnormal” nadal pozostają wieloznaczne, ale dzięki bardziej zaangażowanym wokalom można odczuć, że faktycznie coś znaczą. Zresztą Julian Casablancas i tak zdąży je zmienić 500 razy podczas występów na żywo.
To nie jest kiepski album. Zawiera dużo momentów godnych uwagi. W moim przypadku nie był to jeden z krążków, który od razu polubiłam, potrzebowałam jakichś 2-3 przesłuchań, aby lepiej rozczytać jego zawartość. Mógłby być nieco dłuższy, zważywszy na to, że 45 minut materiału po 7 latach nie zaspokaja. Dużym plusem jest połączenie wszystkich „strokesowych” środków, ale odświeżonych. „The New Abnormal” jest dobre, nie porywające, ale przynajmniej zadowalające. To mieszanka tego, co dla The Strokes jest wizytówką, z nowymi pomysłami. W gąszczu zespołów z wczesnych lat dwutysięcznych The Strokes nieźle sobie radzą. Robią swoje i nie boją się zaryzykować. Tego nie można powiedzieć o wszystkich tych grupach, które nierzadko po prostu powielają to, co już nagrały, a kolejne nagrywane płyty pojawiają się i przechodzą bez echa. Oczywiście, kiedy album się kończy i losowo włączają się starsze utwory, czuć różnicę. Ale ile z tego jest natomiast faktycznym podziwianiem kunsztu, a ile zapuszczaniem się w nostalgię?
Pozostało nam teraz czekać kolejne 7 lat, więc uważajcie, żeby nie zbijać żadnych luster.
Komentarze
[30 kwietnia 2020]
[29 kwietnia 2020]
[29 kwietnia 2020]
[29 kwietnia 2020]
[29 kwietnia 2020]
[29 kwietnia 2020]
[29 kwietnia 2020]
Znaczy, spoko, że wciąż ci się podobają, lecz po prostu pojechałeś Gackiem :) Gdy na jednym festiwalu grali Strokesi i Albert Hammond Jr., bardziej mi się podobał solowy Albert niż cały zespół, tak na marginesie :)
[29 kwietnia 2020]