Ocena: 6

Pet Shop Boys

Hotspot

Okładka Pet Shop Boys - Hotspot

[x2; 24 stycznia 2020]

Sporym zaskoczeniem może być fakt, że Pet Shop Boys wydają swoje kolejne płyty całkiem regularnie. Popularności poza ich ogólną kultowością nadal dodają im na pewno wszelkiego rodzaju wariacje piosenki „Go West” (będące co prawda coverem Village People, ale przywodzące skojarzenia głównie z PSB). Nawet Spotify opisuje duet wyjątkowo poetycko: zespół komunikuje się za pomocą alfabetu Morse'a syntezatorów i perkusji, co tylko podkreśla wyjątkowość Tennanta i Lowe’a. Inspiracje brzmieniem duetu łatwo wyłapać również na płytach innych artystów: pierwszy przykład, który przychodzi mi do głowy, to „Little Dark Age” MGMT.

„Hotspot” nie jest raczej albumem przełomowym czy nowatorskim, jednak nie każdemu z eksperymentami jest do twarzy. Bądźmy szczerzy: trudno sobie wyobrazić Pet Shop Boysów kierujących się w stronę rapu, gdzie nagle w refrenie pojawia się ktoś pokroju Lil Nas X’a. Oni robią swoje, mają sprawdzoną formułę muzyczną, która jest ich znakiem rozpoznawalnym. Znaleźli złoty środek – Pet Shop Boys i ich twórczość nie stoją w miejscu, ale też nie pędzą za bardzo naprzód. Na „Hotspot” znajdziemy jednak niemal idealną syntezę starego z nowym w postaci „Dreamland”, a to dzięki współpracy z Years & Years. Powiedziałabym, że najnowszy album Pet Shop Boys jest materiałem przewidywalnym w stopniu umiarkowanym, ale mimo wszystko przyjemnym. Dzięki przebojowości i charakterystycznym dla duetu rytmom słuchanie „Hotspot” nie nuży.

Są tu też jednak momenty bardziej wyrywające z kapci, ot takie „Happy people” – momentalnie moje życie stało się rave’em gdzieś w latach dziewięćdziesiątych. Tanecznym rytmom towarzyszy jednak przygnębiająca warstwa tekstowa, wyczuwalna chociażby w otwierających utwór słowach Happy people living in a sad world. To właśnie jedno z moich ulubionych zjawisk muzycznych, które można nazwać mianem „discosadness”. Podobna rzecz dzieje się w „I don’t wanna”, który mógłby się stać hymnem każdego introwertyka, z fragmentem I don’t wanna go out, I don’t wanna go dancing. To wszystko zostało zanurzone w wyjątkowo chwytliwej i nieco oczywistej oprawie muzycznej, tworzącej poniekąd piosenkowy „instant classic” Pet Shop Boys: oczyma wyobraźni widzę wszystkich skrytych królów parkietu, momentalnie rwących się do tańca. „Monkey business” mógłby natomiast bez problemu znaleźć się na soundtracku do „Shreka 2” (oczywiście w scenie, w której osioł podziwia palmy) z powodu wyraźnych funkowych naleciałości. Z kolei początek „Burning the heather” przedstawia się wręcz folkowo i przywodzi skojarzenia z... Death in June.

„Hotspot” jest wart uwagi, chociażby ze względu na kilka intrygujących fragmentów. Pet Shop Boys zgrabnie sobie poradzili, przygotowując album według dobrze znanego przepisu. Kotlet nie został raczej odgrzany setki razy, najwyżej zamrożony i wyjęty po jakimś czasie, ale smak zostaje praktycznie ten sam.

Oliwia Jaroń (7 marca 2020)

Oceny

Grzegorz Mirczak: 6/10
Średnia z 1 oceny: 6/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Dx2
[30 marca 2020]
Rave - polecam "Vocal" ze wspomnianej już płyty "Electric".
"...nieco oczywistej oprawie muzycznej..." dla introwertyków?
Pozdrawiam
Gość: Dx2
[30 marca 2020]
Ok. Example to nie Lil Nas X, ale sie pojawił na Electric z 2013 roku.
Gość: Dx2
[30 marca 2020]
Warto zacytować cały opis, bo "Nawet Spotify opisuje duet wyjątkowo poetycko: zespół komunikuje się za pomocą alfabetu Morse'a syntezatorów i perkusji.." Nie oddaje całego opisy z tego serwisu.
Gość: Dx2
[30 marca 2020]
Czy mogłaby Pani rozwinąć: "Sporym zaskoczeniem może być fakt, że Pet Shop Boys wydają swoje kolejne płyty całkiem regularnie. Popularności poza ich ogólną kultowością nadal dodają im na pewno wszelkiego rodzaju wariacje piosenki „Go West” (będące co prawda coverem Village People, ale przywodzące skojarzenia głównie z PSB)."?

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także