Alexandra Savior
The Archer
[30th Century; 10 stycznia 2020]
Druga płyta w dorobku Alexandry Savior onieśmiela artystyczną pewnością siebie. Niełatwo jest się teraz wyróżnić wydając coś takiego jak „The Archer”, zwłaszcza gdy podobne rzeczy robiły już Mazzy Star czy PJ Harvey, a obecnie na szczytach zestawień dominuje Lana Del Rey. Mimo to na całym albumie nie ma zbyt wielu elementów odtwórczych: można się pokusić o radykalne stwierdzenie, że „The Archer” brzmi o wiele bardziej świeżo niż ostatnie dokonanie Del Rey właśnie.
Płytę otwiera melancholijne „Soft Currents”: delikatne pianino i miękki wokal to jednak zmyłka, która sugeruje, że cały album będzie jedynie kolejnym muzycznym melodramatem. Tymczasem trzy kolejne utwory tworzą zupełnie inny obraz – „Saving Grace” z gitarami wyjętymi z soundtracku któregoś z lynchowskich thrillerów jest dość mrocznym i w pewnym stopniu ciężkim utworem, jego spowolnione tempo i czarujący głos Savior tworzą atmosferę nieopisanego, ale jednocześnie przyjemnego napięcia. Podobne w tym względzie jest również „Crying All The Time”. Nie sposób nie wyobrazić sobie długiej podróży w środku nocy pustą drogą, zasłuchując się w jego posępności. „Howl” ożywia nieco atmosferę, ale wcale nie sprawia, że robi się radośniej: przeszywające chłodem syntezatory w refrenie w połączeniu z zawodzącym wręcz tym razem wokalem wzmacniają jedynie mistyczną aurę.
Kolejne utwory nie zaskakują aż tak bardzo, ale to zapewne efekt oswojenia się z ogólną atmosferą płyty. Jest w niej bowiem coś z noiru. Obrazy malowane przez Savior nie silą się na bycie kolorowymi; jeśli nie są wyblakłe, tak jak na okładce, przybierają czarno-biały odcień – oczywiście w najlepszym możliwym sensie. Tkwi w nich również coś gotyckiego, lecz wcale nie w „grobowy” sposób, bardziej chodzi o pewną wyniosłość stylu i dążenie do stworzenia jak najlepiej wyrażonej sztuki. Nie ma w tym jednak znowu zbytniej przesady. „The Archer” przytłacza słuchacza w taki sam sposób, w jaki przytłacza nas architektura średniowiecznej katedry – w pewnym sensie uwzniaślając odbiorcę.
Teksty Savior nie pozostawiają jednak złudzenia, że bynajmniej nie chodzi jej o śpiewanie o pięknie życia i świata. Już na samym w początku atakuje nas wersem Znajduję szczęście w samych złych miejscach i tak za każdym razem. We wspomnianym już „Crying All The Time” wokalistka wciela się z kolei w rolę niespokojnego ducha, co ma być metaforą związku: Moja śmierć nawiedza go jak okręt bez żagli śpiewa Savior w dziwnie uwodzący sposób. Nieszczęśliwa miłość to zresztą motyw, który pojawia się niejednokrotnie – Zakochałam się samotnie twierdzi piosenkarka w „The Phantom”. W „Bad Disease” natomiast z niepokojem zauważa, że obiekt jej westchnień ma dłonie z pajęczyny, a ja w nie wpadłam.
Trudno oprzeć się magii jaką przyciąga do siebie „The Archer”. To płyta pełna nie tak oczywistych rozwiązań, jak mogłoby się wydawać. Pomimo faktu, że niezaprzeczalnie wpisuje się w ogólny trend retromanii, brzmi wystarczająco współcześnie, by nikogo do siebie nie zniechęcić. Swoista smętność w niczym jej nie ujmuje, a wręcz wiele dodaje. W efekcie powstał album idealny do samotnego tańczenia jedynie przy świetle świec.