Ocena: 8

HTRK

Venus in Leo

Okładka HTRK - Venus in Leo

[Ghostly; 30 sierpnia 2019]

Pokusiłbym się o stwierdzenie, że w ostatnim dziesięcioleciu mało było zespołów tak wyraźnie wyróżniających się i charakterystycznych jak HTRK. Ten australijski duet, od lat płynący gdzieś obok, w nieco innym kierunku, wyraźnie czerpie z muzycznego otoczenia, jednocześnie konsekwentnie pracując nad własnym stylem. W efekcie naprawdę niełatwo jest przypiąć im jakąkolwiek łatkę; tym bardziej, że spojrzawszy na ich dyskografię, nie sposób nie zauważyć, jaka jest różnorodna. „Marry Me Tonight” (nagrane jeszcze jako trio) cechowała wyraźna młodzieńczość, punkowe naleciałości i jakaś osobliwa przebojowość. Na „Work (Work, Work)”, tworzonym jeszcze z Seanem Stewartem, ale kończonym i wydanym już po jego śmierci, otrzymaliśmy HTRK w żałobie – zimne i minimalistyczne. Wraz z „Psychic 9-5 Club” przyszło pewne ocieplenie w sferze brzmieniowej, ale wciąż był to wynik traum: album pisany był w trudnym dla Standish i Yanga okresie. Między nim a wydanym kilka miesięcy temu „Venus in Leo” minęło nieco ponad pięć lat i ten odstęp czasowy zdecydowanie słychać.

Jonnine Standish opisała ich ostatnie wydawnictwo jako próbę przeniesienia się w stronę światła i wbrew mantrycznie powtarzanej w „Dream Symbol” frazie I’m not moving on, w tekstach faktycznie wybrzmiewa poprawa ich stanu psychicznego. Odnoszę wrażenie, że duet ten wyraźnie posunął się do przodu, bo „Venus in Leo” jawi mi się jako naturalne i zdrowe rozwinięcie tego, co na „Psychic 9-5 Club” było zaledwie zalążkiem. Oczywiście nie znaczy to, że HTRK nagrywają teraz wesołe utwory – żeby odnaleźć na tej płycie smutek, nie trzeba kopać głęboko – ale ich nowa twarz ma znacznie mniej poważny wyraz. Są na niej przecież takie momenty jak uroczo romantyczne „You Know How to Make Me Happy”. Jest mniej przytłaczającej obojętności, więcej emocji: I’ve been on the sensitive side. Standish wciąż śpiewa głosem nacechowanym charakterystycznym dla niej dystyngowanym zblazowaniem, ale teraz jest w nim dużo więcej zmysłowości. Po zespole, który sam produkuje i sprzedaje pod swoim szyldem olejki do ciała, tej zmysłowości można się właściwie spodziewać. Piosenki HTRK często paradoksalnie, pomimo melancholijności, miały swoisty, erotyzujący charakter. Na nowym albumie Yang i Standish osiągnęli w tej kwestii szczyt. „Venus in Leo” jest bardzo cielesne i bardzo intymne. Pomagają w tym, oprócz wspomnianych już wokali, wspaniałe podkłady, które swoim strukturalnym minimalizmem zapewniają odpowiednią atmosferę.

Songwriting HTRK jest wprost zachwycający: proste, powolne pulsujące partie perkusyjne, które stanowią podstawę niemal każdego utworu, a także ciągłe repetycje, budzą skojarzenia z narkotycznym tripem. Odczucie to spotęgowane jest przez skąpanie jak zwykle rewelacyjnych gitar Yanga oraz nawarstwionych, złowieszczo pięknych syntezatorów, we wszechobecnym delayu i reverbie. Swoją drogą sposób, w jaki Yang wykorzystuje gitarę, naprawdę imponuje: działa bardzo kreatywnie i niekonwencjonalnie, często operując np. odgłosami delikatnego pocierania strun, jak w „Mentions”, ale przede wszystkim idealnie dobiera dźwięki i robi to w cudownie oszczędny sposób. Gra niewiele nut, stawiając na brzmienie i – co ważniejsze – wybrzmiewanie, dzięki czemu tworzy się przestrzeń, idealnie pasująca nastroju, który lirycznie i wokalnie buduje Standish. To, jak pieczołowity i przemyślany jest to album, przypomina trochę późne dokonania Talk Talk i nie potrafię wyobrazić sobie lepszego komplementu dla HTRK.

Yang i Standish poszli naprzód także brzmieniowo, bo chociaż dalej wykorzystują motywy znane z poprzednich dokonań, widać, że wiedzą, co obecnie dzieje się w muzyce. W skromny acz słyszalny sposób zapożyczyli elementy rytmiczne współczesnego hip-hopu, m.in. w postaci podbitek na „Dream Symbol” czy niektórych linii perkusyjnych. W efekcie sprawili, że ich nowa płyta brzmi niezwykle współcześnie, jednocześnie nie pozwalając się sprowadzić tylko do tego. „Venus in Leo” to album świeży, intrygujący, sprawiający, że chce się do niego wracać i odkrywać kolejne detale poukrywane gdzieś w zakamarkach tych skrzętnie tworzonych kompozycji.

Jakub Małaszuk (3 stycznia 2020)

Oceny

Marcin Małecki: 8/10
Michał Weicher: 8/10
Średnia z 2 ocen: 8/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: gość
[27 listopada 2023]
spoko spoko, ale partie perkusji to raczej nie songwriting.
Gość: snup lajon
[5 stycznia 2020]
super, czekam z niecierpliwością :>
Gość: mmalecki
[4 stycznia 2020]
@snup lajon
Wracamy do nieco szerszej formy niż 15-20 miejsc w albumach i singlach, więc jeszcze trochę nam to zajmie, ale na dniach standardowo zaprezentujemy recenzenckie post scriptum jako swoiste preludium.
Gość: snup lajon
[4 stycznia 2020]
Super recka. Jak tam z podsumowaniem 2019?
Gość: KierowcaBusaOparka
[3 stycznia 2020]
Moje top 3 ubiegłego roku i dziękuje za tę recenzję, zgadzam się ze wszystkim.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także