The Body & Uniform
Everything That Dies Someday Comes Back
[Sacred Bones Record; 16 sierpnia 2019]
Po dwóch udanych kolaboracjach z Full of Hell i równie dobrym solowym „I Have Fought Against It, But I Can't Any Longer” The Body podjęło współpracę z ekipą Uniform. Od razu na wstępie warto przyznać, że efekt tej kolaboracji zaskakuje na wielu płaszczyznach. Już „Metal Wounds Not Healing” było krążkiem dopracowanym (oczywiście w ramach industrialnej stylistyki) i zdecydowanie mogło się podobać, natomiast „Everything That Dies Someday Comes Back” wnosi muzykę duetu na wyższy poziom.
Zestawiając ze sobą obydwa krążki słychać, że ubiegłoroczne wydawnictwo było tylko rozgrzewką, próbą wzajemnego muzycznego zrozumienia. Z tego też powodu materiał był nieco rozedrgany w swoich środkach wyrazu. W przeciwieństwie do tego „Everything...” poraża spójnością przy jednoczesnym braku monotonii, a pamiętajmy, że nie każdemu się ta sztuka udaje. Skądinąd nie dziwi też fakt, iż największym brzmieniowym odskokiem (poza ambientowym ósmym utworem) jest tutaj „Patron Saint of Regret” z gościnnym udziałem SRSQ (jedyny featuring na płycie).
Tym, co najbardziej zadziwia mnie na „Everything...”, jest wyważenie: płyta jest tyleż surowa, brudna, wrzeszcząca i wiercąca dziurę w brzuchu, co rytmiczna i na swój sposób melodyjna. Słuchając jej miałem w głowie pamiętne „Dragonflies to Sew You Up” Prurienta. Nie, żeby muzyka tworzona przez The Body i Uniform była aż tak radykalna, jak dzieło Fernowa, ale przyznać trzeba, że w obu przypadkach balans między hałasem a melodią stanowi coś iście poetyckiego. Odnoszę wrażenie, że wspomnianą równowagę zawdzięczamy zachowaniu proporcji między tym, co do projektu były w stanie wnieść obie grupy; słuchając ich solowych płyt odniosłem wrażenie, że The Body zdecydowanie odważniej, a co za tym idzie, lepiej operują noisem i podniosłymi emocjami, podczas gdy Uniform bardzo skutecznie przekładają quasi-grunge'owe podejście do pisania piosenek na język industrialu (posłuchajcie sobie „The Walk” albo „Transubstantition”).
Żeby nie było tak kolorowo, materiał mimo spójności nie jest równy i posiada dwa zdecydowanie słabsze momenty. Pierwszym z nich jest utwór „All This Bleeding”. Biorąc na wzgląd jego strukturę, która jawi mi się jako klasyczny model stopniowego rozwoju utworu, aż do ekstatycznego punktu kulminacyjnego, uważam iż znajduje się w nim wszystko oprócz owej kulminacji – wyraźnie brakuje tu swoistej kropki nad i. Podobnie rzecz ma się ze wspomnianym już, ambientowym „Waiting for the End of the World”: tutaj tego i nikt nawet nie starał się postawić. Szkoda.
Te mankamenty nie przyćmią jednak mocarności „Vacancy”, „Not Good Enough”, czy zionącego psychodelią „Contempt”. „Everything...” jest oryginalnym, crossoverowym dziełem i nikt mu tego nie zabierze. W epoce, w której muzycy industrialni wykazują tendencję albo do przesadzenia z hałasem (czytaj: zabawą w Merzbowa), albo do maksymalnego ugrzeczniania swych utworów (tak, że w zasadzie przestają być jakkolwiek industrialne), najnowsze dzieło The Body i Uniform jawi się jako synonim złotego środka. Powinno ono zadowolić zarówno tych słuchaczy, którzy gustują w bardziej konwencjonalnym metalu, jak i fanów power electronics. Jako, że gustuję w obu – mnie zadowoliło podwójnie.