Ocena: 6

Brookville

Wonderfully Nothing

Okładka Brookville - Wonderfully Nothing

[Unfiltered; 26 sierpnia 2003]

Od czasu do czasu zastanawiam się, czego będę słuchał za jakieś 10 lat, kiedy to ambitna muzyka zespołów prezentowanych zwykle na Screenagers nie będzie pasowała do koloru mojego nowego garnituru od Armaniego, a hałas Kyussa czy Birthday Party będzie wywoływał dramatyczne zapytanie - jak ja mogłem słuchać tego zgiełku... No dobrze, 10 lat to odległa przyszłość, ale przyznać się muszę, że coraz częsciej sięgam po nagrania wykonawców, których parę lat temu uznawałbym za przykład miałkiego popu nadającego się w najlepszym razie do porannego golenia. I niestety wcale nie są to wykonawcy, którzy pojawiają się 4 razy na godzinę w Radiu Zet, w związku z czym ośmielam się przybliżyć płytę jednego z nich.

Brookville to produkt poboczny Andy'ego Chase'a (nie)znanego z Ivy. Ivy natomiast to w dzisiejszych revival czasach rzadki przypadek nowojorskiego tria, które gra pop. Można się co prawda spierać, czy muzyka która jest wybitnie niepopularna zasługuje na miano pop, dla bezpieczeństwa uznajmy, że jest to indie-pop. W każdym razie nagrania Ivy gorąco polecam do wykorzystania w celach chill-outowych, Dominique Durand jest jedną z tych istot, których niebiański głos przynosi ukojenie zmęczonym ludziom na planecie Ziemia. Brookville natomiast to nieco inna bajka. Co prawda jak i na większości płyt Ivy pojawia się tu gościnnie James Iha (nie należy się sugerować tym tropem - ze Smashing Pumpkins muzyka zarówno Ivy jak i Brookville nie ma nic wspólnego - już bardziej z solową płytą Iha), jednak Chase bardziej niż w nagraniach Ivy daje upust skłonnościom do tworzenia czegoś można by z lekkim przymrużeniem oka nazwać muzycznymi pejzażami. Utwory znajdujące się na albumie można podzielić na dwie części. Pierwszą stanowią wysublimowane, eleganckie popowe (trudno jednak uniknąć tego epitetu) kompozycje, które z wokalem Dominique byłyby po prostu kolejnymi utworami Ivy. Spośród nich godne wyróżnienia są "Walking On Moonlight", "Beautiful View", "This is the Last Time" i "This is How it Ends". Ale podejrzewam że głównym powodem zrealizowania tego albumu pod własnym szyldem była chęć nagrania wspomnianych "pejzażowych kompozycji". Większość z nich ucieka w jazzowe klimaty, pojawia się saksofon, zniekształcone wokalizy. "Fais Dodo" intryguje zagmatwanym podkładem rytmicznym i chwytliwym motywem przewodnim. W otwierającym "Fleet" pojawiają się zabawne, tandetne syntezatorowe brzmienia, które... całkiem pasują do klimatu płyty. Trudno znaleźć jakiś słabszy utwór, całości mimo wspomnianego podziału słucha się bardzo dobrze, choć oczywiście to nie jest płyta, która zostaje w pamięcia na lata.

Ładnie grają. Do tego nie zmuszają do myślenia czy jakichkolwiek form przeżywania muzyki. Po prostu płyta sobie leci, utwór za utworem, i jest bardzo przyjemnie. Można się przy niej spokojnie golić, bez obawy o zranienie się. Takie sobie "cudownie nic". Ech, gdyby takie płyty nadawały komercyjne stacje radiowe...

Afghan (7 listopada 2003)

Oceny

Średnia z 2 ocen: 6/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także