Ocena: 8

Weyes Blood

Titanic Rising

Okładka Weyes Blood - Titanic Rising

[Sub Pop; 15 kwietnia 2019]

Przy okazji recenzji „Titanic Rising” zachwytom w zasadzie nie było końca: wykorzystano na tę potrzebę chyba wszystkie pozytywnie nacechowane przymiotniki. Teraz, kilka miesięcy po premierze, kiedy emocje już zdążyły nieco opaść, dla równowagi warto by więc skupić uwagę na tych elementach, które Natalie Mering niekoniecznie się udały. I nawet gdybym bardzo chciał, to ich odnalezienie skazane jest na porażkę, a usilne czepianie się dla samego czepiania nie ma w tym przypadku większego sensu.

Można było się spodziewać, że Natalie Mering będzie kiedyś stać na rzeczy efektowne. Myśl ta chyba jednak nie dawała zbyt często o sobie znać. Po niespecjalnie długim epizodzie w eksperymentalnym Jackie-O Motherfucker, Mering jako Weyes Blood wydała trzy albumy i współpracowała m.in. z Arielem Pinkiem, Perfume Genius czy Drugdealer. Udało jej się osiągnąć pozycję, która mogła jej zapewnić pewną rozpoznawalność i całkiem spory tłumek na koncertach. Z drugiej strony, istniało prawdopodobieństwo, że pozostanie jedną z tych artystek, które poniżej pewnego poziomu nie schodzą, ale o których i tak przez lata mówi się bezsensownie obiecująca. Trudno było tym samym sobie wyobrazić, iż stać ją będzie na coś wybijającego się bardzo wysoko ponad przeciętną i coś co sprawi, iż wywalczy sobie dobrą pozycję wyjściową w negocjacjach o lepsze godziny na festiwalach. Rzeczywistość potrafi jednak miło zaskakiwać.

Mering na „Titanic Rising” zmienia swoje oblicze i próbuje nieco bardziej piosenkowego formatu. Czwarty album artystki to wycieczka w stronę muzyki pop lat siedemdziesiątych, z pewnymi naleciałościami barokowymi, słyszalnymi elementami synth popu czy new wave. Niby więc artystka ucieka od jednoznacznego skategoryzowania, ale z drugiej strony inspiracje są mniej lub bardziej oczywiste. Samej Mering zdarzyło się powiedzieć o nagraniach Bob Seger spotyka Enyę, ale to inne nazwiska przychodzą do głowy w trakcie odsłuchu: Karen Carpenter, Judi Garland, Joni Mitchell, Nina Simone, Kate Bush, Joanna Newsom, Julia Holter. Wokalnie i produkcyjnie to jest mistrzostwo świata, ale wspominanie o tych elementach w zasadzie przestało być jakimś niesamowitym wyróżnikiem. Mering musiała więc uderzyć w inne punkty, by zauroczyć.

To totalny banał, ale siłą „Titanic Rising” są po prostu piosenki i ich szeroko rozumiana nastrojowość. Ktoś dość efektownie stwierdził, że utwory prowadzą donikąd, zatrzymane w dziurze nicości i samotności, zupełnie jak piosenki Radiohead. W ten sposób niechcący celnie wypunktowano największe zalety „Titanic Rising”. To rzecz sprawiająca wrażenie trochę ekskluzywnej, ale grupa docelowa wydaje się bardzo szeroka. Idealnym podsumowaniem jest „Movies”, które w zasadzie uwypukla wszystko to, co w tym albumie najładniejsze – urzekająca filmowość, melancholia, powodujące poczucie tęsknoty po ostatnim dźwięku. Nie ma tu jednak żadnej piosenki, która wydaje się zbędna. Plusem jest nie tylko forma, ale i treść. Mering wikła się w tradycyjne kwestie dotyczące miłości, samotności czy rozczarowań, ale też patrzy na świat nieco szerzej (klimatyczne zmiany, wyczerpywanie zasobów naturalnych). Tytułowy Titanic ma być metaforą drogi, w którą zmierza ludzkość, ale i skrawków nadziei czy też, jak sama artystka mówi, powstania niczym Feniks z popiołów. Może to trochę momentami naiwne, ale chciałoby się aby taka naiwność pojawiała się w XXI wieku częściej.

W otchłani zachwytów pojawiały się głosy o przesadnym dopracowaniu i wybieraniu tylko bezpiecznych rozwiązań. Ożywiany przez Weyes Blood pop przeszłości jest jednak zdecydowane ciekawszy niż pop przyszłości, którego przejawem zaczynają być dość dziwne i niepokojące zabawy sztuczną inteligencją. Jeśli na bazie tego, co już dobrze znane, da się zbudować coś co urzeka, to tylko przyklasnąć. Fakt, Mering kradnie rozwiązania, ale jest przy tym złodziejką wybitną. 2019 rok zbyt wielu pozytywnych niespodzianek nie przyniósł, a i póki co więcej w nim rozczarowań niż wzlotów. Dlatego też stosy laurek dla Weyes Blood są jak najbardziej na miejscu.

Michał Stępniak (25 lipca 2019)

Oceny

Grzegorz Mirczak: 6/10
Średnia z 1 oceny: 6/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także