Junior Boys
Big Black Coat
[City Slang; 5 lutego 2016]
Junior Boys to zespół, który zamiast biegać za modami, nerwowo poszukiwać inspiracji, starać się zaskakiwać swoich fanów śmiałymi woltami, od początku kariery realizuje taktykę: żadnych gwałtownych ruchów. Czasy się zmieniają, gwiazdy wznoszą się i spadają, świat kręci się coraz szybciej, a oni robią co najwyżej mistrzowskie korekty. Z daleka może się wydawać, że zamarli w jakimś wyuczonym geście, ale jeśli podejdziemy bliżej, okaże się, że cały czas pracują nad udoskonaleniem wyjątkowej formuły wynalezionego przez siebie electropopu. Gdy zabierałem się do recenzji „Big Black Coat” przypomniał mi się fragment eseju wybitnej językoznawczyni Jadwigi Puzyniny: „trwać na posterunku, ale nie stać na miejscu, być giętkim, ale nieugiętym”. To moim zdaniem motto idealnie pasujące do twórczości Jeremy'ego Greenspana i Matta Didemusa – ludzi, którzy we współczesnej alternatywnej popkulturze wydeptali sobie naprawdę wyjątkową pozycję. Ilu artystów rozpalających wyobraźnię przełomowymi nagraniami przed piętnastoma laty dziś także robi rzeczy serio zajmujące? Sufjan Stevens, Dan Bejar... Nawet Animal Collective ze swoją wydawałoby się nieograniczoną wyobraźnią popadli w manierę, która sprawia, że najnowszy album jest zazwyczaj po prostu odnotowywany, bez większych achów czy ochów. Może na tym polega najważniejsza przewaga popowych introwertyków nad ekstrawertykami. Trudniej się nimi znudzić, a oni potrafią długo i cierpliwie, niekiedy całymi latami, trzymać asy w rękawach.
Wystarczy kilka pierwszych dźwięków „You Say That” i od razu wiadomo, że „Big Black Coat” to stare dobre Junior Boys, ale za chwilę okazuje się również, że nastąpiła drobna, ale naprawdę przełomowa modyfikacja przepisu. Widać ją wyraźnie w sposobie śpiewania Jeremy'ego Greenspana. Jego głos stanowił zazwyczaj element regularnej, czasem mocno inspirowanej krautrockiem konstrukcji. Wokalista Junior Boys budował atmosferę rezygnacji, tęsknoty, alienacji oszczędnością ekspresji, powtarzalnością i bardzo dobrze pasującym do klimatu nagrań melodyjnym paralelizmem. Na tym tle „Big Black Coat” jawi się zdecydowanie najbardziej różnorodnym wokalnie, a jednocześnie najradośniejszym albumem, jaki kiedykolwiek nagrali Junior Boys. Greenspan przenosi do zawsze odpowiednio schłodzonej muzyki autorów „So This Is Goodbye” gorącą soulową ekspresję. Momentami wchodzi w rejony wręcz prince'owskie. Na wcześniejszych płytach czynił ze swojego głosu stały element muzyki – funkcjonujący na równych prawach z brzmieniem klawiszy czy bębnów. Tym razem śmiało wysuwa sie na pierwszy plan. Nie tylko wyrzuca z siebie naprawdę rekordową ilość słów i dźwięków, nie tylko przemieszcza się po skali z nieznaną wcześniej swobodą, ale także potrafi wzbogadzić świetną piosenkę o pojawiające się tylko raz w całym utworze zaskakujące i ekscytujące melodyjne rozwiązania. Dzięki kilku sekundom, w czasie których Greenspan śpiewa: „I don't want to have my way around” dobry kawałek, jakim jest „M & P”, staje się utworem po prostu rewelacyjnym. (ps)
Skoro o soulowej ekspresji była mowa, to – choć ciężko porównywać Greenspana do tuzów Motown, i mam na myśli nie tyle warsztat, co warunki tego wokalisty – warto wspomnieć, że wpływy sceny muzycznej Detroit dostrzegalne są na „Big Black Coat” także w warstwie kompozycyjnej. Chodzi jednak o tę scenę, której nie miał już okazji poznać Marvin Gaye; o brzmienie późnych lat 80., które powstało na styku mechanicznego rytmu Kraftwerk i ciepłego vibe’u disco. Bo to właśnie powidoki Detroit techno stanowią o charakterze nowego albumu JB. To one wynoszą duet poza ramy stylu ukształtowanego przez ich dyskografię, choć jednocześnie pozwalają zachować sygnaturowe dla nich brzmienie. I owszem – nawiązując do słów Piotrka – Greenspan rzeczywiście bardzo świadomie operuje dzisiaj swoim głosem, nie tracąc przy tym nic z jego balsamicznej funkcji, tylko w wypadku „Big Black Coat” nie działa on już jak łagodny krem do nacierania – raczej jak środek naoliwiający dynamicznie pędzącą maszynę. Oczywiście takie posunięcia zdarzały się zespołowi wcześniej – w końcu możemy przywołać house’owy „Banana Ripple” z „It’s All True” czy „Bits & Pieces” z „Begone Dull Care” – sęk w tym, że na „Big Black Coat” dynamizm stał się idee fixe. Ale – co najważniejsze – ta koncepcja sprawdza się bez zarzutu.
Choć ciężko w tak krótkim czasie od premiery płyty wiele wyrokować, to wydaje się, że „Big Black Coat” (czyżby świadome nawiązanie do soulowego „Big black cow” Steely Dan?) poprowadziła Junior Boys linearną drogą na szczyt muzycznych możliwości. Widocznie warto było poczekać 5 lat, odsapnąć, wesprzeć inne projekty (zwłaszcza gdy ma się za współziomków Jessy Lanzę czy Caribou). Najnowszy materiał Junior Boys wydaje się naprawdę dopieszczony – choć silnie akcentuje rytm, nie jest to muzyka stricte taneczna. Wyróżnia ją przebojowość i jednocześnie oryginalna produkcja. Mniej błysków syntezatora, więcej pracy beat maszyny – ta strategia nie pozbawiła utworów Kanadyjczyków z Ontario dawnej głębi. Mało tego, poszerzyła definicję ich brzmienia – i to ku uciesze nie tylko samych artystów, ale i przede wszystkim słuchaczy. (rk)
Czy można w „Wielkim czarnym płaszczu” doszukiwać się jakichś dziur? Oczywiście. Nawet osobom bardzo pozytywnie nastawionym do twórczości Junior Boys i dostrzegającym przełomowość ostatniej płyty zdarza się trochę wybrzydzać. Argumentów na wyjątkowość tej produkcji jest jednak naprawdę wiele. Jeśli bowiem nawet wyrzucimy do kosza całą tę fascynującą mieszankę soulowej ekspresji i tanecznego vibe’u, która określa klimat krążka, zostanie nam jeszcze w ręku rzecz naprawdę nieoceniona, czyli „C'mon Baby”. Zdarzało mi się słyszeć utyskiwania dotyczące spójności ostatniego materiału Junior Boys. Problem z narzekaniem na niekonsekwencję polega jednak na tym, że w najbardziej niekonsekwentnym momencie „Big Black Coat” Greenspan i Didemus wznoszą się na kompozytorskie wyżyny, tworzą jeden z najbardziej wyrazistych numerów w karierze, a nawet sygnalizują w cudownie jazgotliwym, gitarowym finale nowe kierunki rozwoju. (ps)
Komentarze
[6 października 2017]
Jeśli chodzi o resztę, niestety dryf, który pojawił się na begone dull care,a pod którym kryje się wprost prozaiczne "mamy dobre pół płyty i drugie pół już nie tak dobre" jest kontynuowany. I to wcale nie oznacza, że juniorsi nie nagrywają dobrych płyt ostatnio ale bardziej o to, że brak im koncepcji na jednolitość i lotności kompozycyjnej, którymi zabłysnęli na swych wczesnych albumach. Świetne przeplata się z przeciętnym - ciut za mało na 9, przynajmniej u mnie.6,9 i to ze względu na starą sympatię
[17 stycznia 2017]
[16 stycznia 2017]
[16 stycznia 2017]
PS szacun dla francuza za rozszyfrowanie skrótów
[16 stycznia 2017]
[15 stycznia 2017]
[12 stycznia 2017]
[11 stycznia 2017]
[11 stycznia 2017]
[10 stycznia 2017]
[5 stycznia 2017]
Mam nadzieje ze mnie nie zawiedziecie.
[24 maja 2016]
[20 maja 2016]
[4 maja 2016]
[2 maja 2016]
[3 kwietnia 2016]
[1 kwietnia 2016]
[23 marca 2016]
[23 marca 2016]
[23 marca 2016]
[23 marca 2016]
Ben: przysięgam ci, mówię prawdę
Szwed: Pierdolisz moją recenzję.
[22 marca 2016]
Ale ty pierdolisz Ben
[22 marca 2016]
[21 marca 2016]
[21 marca 2016]