Ocena: 5

Hańba

Hańba!

Okładka Hańba - Hańba!

[Antena Krzyku; 7 lutego 2016]

Polska stopniowo staje się państwem coraz bardziej autorytarnym, a w całej Europie przeżywającej kryzys tożsamości nasilają się tendencje nacjonalistyczne, napędzane przez rosnącą atmosferę zagrożenia. Poprzednie zdanie mogłoby powstać współcześnie, ale bardzo dobrze pasuje także klimatu lat trzydziestych XX wieku. Związki obecnej sytuacji z ówczesną to fascynujący temat dla socjologów, politologów, a jednocześnie inspiracja dla muzyków krakowskiej Hańby – zespołu, który nie tyle gra muzykę koncepcyjną, ile właściwie sam jest konceptem. Jaki ten koncept jest, każdy widzi i słyszy – cofamy się o prawie wiek, by obserwować i słuchać ludzi wystylizowanych na modłę morowych, lewackich chłopaków międzywojnia, takich, do których z pewnymi oporami ciągnie Barykę w zakończeniu „Przedwiośnia”. Ten rozgoryczony lud za pomocą podwórkowo-folkowo-punkowych kawałków wkurza się na otaczający go świat, który bardzo przypomina naszą rzeczywistość. Proste? Tak, ale trzeba przyznać, że pomysł na Hańbę jest naprawdę nośny. Po pierwsze mamy do czynienia z deficytem protest songów (jeden z komentarzy pod występem dla KEXP: „Bernie Sanders parents would love it”). Po drugie, aż się prosi, by o dwudziestoleciu – czasach kawiarnianych skandali i artystycznych eksperymentów opowiedzieć bezczelnym językiem ulicy. Tuwim naprawdę zasługuje na coś lepszego niż banalne melorecytacje przy gitarowej nędzy zespołu Akurat. Agresywne, efektowne wybebeszenie potencjału epoki, znalezienie adekwatnej formy do kilku świetnych tekstów podręcznikowych klasyków patriotycznego, szlachetnego lewactwa - to krakowskim muzykom zdecydowanie się udało.

Dlaczego jednak, mimo że pomysł na Hańbę jest naprawdę trafiony, a do tego wyrobiła już sobie ona markę składu prawdziwie koncertowego, potrafiącego zawładnąć emocjami publiczności, debiutancki album wydany właśnie przez Antenę Krzyku rozczarowuje? Może dlatego, że materiał sprawdzający się na żywo słuchany na spokojnie w domu ujawnia bardzo dużo słabości. Niestety obok świetnych piosnek („Żandarm”, „Cukier krzepi”, „Gmachy”) sporo na tej płycie wypełniaczy. „Żydokomuna” czy „Narodowcy” przy pierwszym przesłuchaniu jeszcze trochę śmieszą, a później już po prostu irytują. Po drugie, utwory zaaranżowane są w sposób bardzo schematyczny. Jeśli muzycy korzystający z instrumentarium typowego dla kapel podwórkowych potrafią w jednym numerze odpowiednio stopniować napięcie, to na przestrzeni całego, niemal godzinnego zestawu piosenek ono po prostu siada a nawet często kładzie się i bezradnie leży przytłoczone powtarzanym do znudzenia łomotem bębna. Powiecie: to taka programowe prymitywna konwencja, jednak przy wydanej parę lat temu pierwszej płycie także folkowo-punkowego projektu R.U.T.A debiut Hańby wypada blado. Jeśli spojrzeć na niego jako na historyczny koncept album i zestawić choćby z „Powstaniem Warszawskim” Lao Che, w ogóle nie wypada, a daleki jestem od uznawania tej pozycji za jakieś pomnikowe, wiekopomne dzieło. Brakuje złożoności, aranżacyjnej finezji, a przede wszystkim pomysłu na to, jak zbudować dramaturgię. Wybaczcie tę reakcyjną, burżuazyjną pointę, ale to wszystko dałoby się zrobić w nieco lepszym guście.

Piotr Szwed (18 lutego 2016)

Oceny

Piotr Szwed: 5/10
Średnia z 1 oceny: 5/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: szwed
[19 lutego 2016]
@zhańbiony

Co do tego, że olewamy rodzimy folk, nie będę zaprzeczał, bo rzeczywiście pojawia się on incydentalnie, ale nie wynika to z jakiegoś negatywnego nastawienia. Screenagers to tylko i aż grupka osób, które dzielą się swoimi muzycznymi zainteresowaniami. Akurat przez lata działalności serwisu nie pojawiła się żadna postać, która np. siedziała w klimatach festiwalu Nowa Tradycja i chciała o nich ciekawie pisać, ale bardzo chętnie powitałbym kogoś takiego w redakcji.
Gość: zhańbiony.
[18 lutego 2016]
Nie trzeba tłumaczyć - to raczej ogólne rozważania na temat tego, czy w takim razie takie zespoły muszą nagrywać płyty?
Bo wydaje mi się, że w tej formule inaczej się nie da (RUTA czy Lao Che to jednak najpierw koncepty studyjne - tu jest na odwrót), ale nie sposób odmawiać prawa do ostemplowania bytu. Stąd ja na to patrzę inaczej.
Zresztą im bliżej folku, tym więcej takich pytań - wiele płyt ciężko równać z doświadczeniem potańcówki na żywo.
Przy okazji - szkoda jednak, że screenagers leje na folk rodzimy strumieniem szerokim. Bo Hańba to jedynie pomost.
Gość: szwed
[18 lutego 2016]
No więc ja koncertowo ich kupuję i szykowałem się do pisania pozytywnej recenzji, nagle się okazało, że, gdy dłużej pobyłem z tym materiałem, przyjemność zmieszała się z irytacją, stąd taka ocena i taki tekst.
Gość: zhańbiony.
[18 lutego 2016]
Chyba rozbija się tu rzecz o formę. Płyta nagrana jest przecie bardzo koncertowo - wnioskując z wywiadu przy koncercie w PolskimRadiu2, właściwie na setkę. I słychać to wyraźnie.
Pytaniem, czy to kupujemy, czy nie - to jednak bardziej punkowy projekt, bo choć miejscami wirtuozerski (tuba!), to bliższy Dezerterowi niż kapelom podwórkowym.
Ja doceniam energię, zgranie i dowcip. I może nie jest to album na naście przesłuchań tygodniowo (chyba, że towarzyszących wysiłkowi na ten przykład), ale w formie żywej pocztówki - działa wyśmienicie. Stąd zastosowałbym inną optykę + polecam na placku - jest krócej i lepiej!

[Z ciekawości udało mi się wynorać, że tubista basował wcześniej w SuperXiu - pogratulować wolty!]

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także