Alva Noto
Xerrox Vol.3
[raster-noton; 6 kwietnia 2015]
Stanisław Lem, podejmując swobodny dialog z literackimi poczynaniami Jorge Luisa Borgesa (i nie tylko), sporządził niegdyś w „Doskonałej próżni” antologię recenzji wymyślonych przez siebie książek. Alva Noto podczas nagrywania „Xerrox Vol. 3” wyszedł z nieco podobnego założenia i sprezentował nam płytę będącą w zamyśle soundtrackiem do filmu, który w rzeczywistości nie istnieje. Paralela wydaje się tym bardziej zasadna, że jednym z tytułów jakie wywarły na młodego jeszcze Carstena największy wpływ (swoją drogą, ładne mi dzieciństwo) był „Solaris” Tarkowskiego. Dziś Niemiec jest już, nie bójmy się tego słowa, legendą, a jego dorobek rozciąga się od łagodnych, przepełnionych melancholią projektów z Ryuichim Sakamoto, przez eksperymenty w swym ciężarze gatunkowym względnie przystępne, jak „Spin 25 Low”, po totalne hałaśliwe odloty dla najwytrwalszych – chociażby „R/Re/Repeat (+ I-Sound). Po drodze nie zabrakło też licznych instalacji dźwiękowych, oryginalnego flirtu z rapem bądź trudnych do zaklasyfikowania prób w rodzaju wspólnego projektu z Blixą Bargeldem.
Wymieniać można by długo, skupmy się więc na cyklu „Xerrox”, którego trzecim odcinkiem uraczył nas właśnie rezydujący w Berlinie twórca. Już poprzednie części tej (póki co) trylogii były bowiem zaskakująco przystępnym i łagodnym odstępstwem od zdigitalizowanych muzycznych poszukiwań współzałożyciela raster-noton. Szczególne wrażenie wywierały one pod względem flirtu rozczulającej melodyki z szumem (i, o dziwo, triumfu tej pierwszej), a prywatnie najbardziej urzekły mnie takie tracki, jak „Haliod Xerrox Copy 1” i „...111” z „jedynki” oraz „Xerrox Sora” i „...Monophaser 2” z „dwójki”. Uprzedzając pytania, także „trójka” obfituje w wiele fragmentów, których można słuchać i słuchać. Jest to tym milsze, że Nicolai mógłby już po prostu usiąść w fotelu i z samozadowoleniem odcinać kupony od swoich muzycznych, a w zasadzie filozoficzno-muzycznych osiągnięć. Na szczęście, podobnie do panów z Autechre, weny i motywacji najwyraźniej mu nie brakuje.
Tracklista rozpoczyna się złowieszczo, bo od „Xerrox Atmosphere” wywołującego skojarzenie ciemności nadciągającej wraz z podmuchami lodowatego wiatru nad rozświetlone od neonów miasto. Kolejne dzielnice stopniowo zanurzają się w mroku, tak jakby okładka do „Sunset Mission” Bohren & Der Club of Gore ożyła. Po chwili wyłania się jednak pierwszy utwór właściwy, a jednocześnie jeden z highlightów całego albumu, czyli „Xerrox Helm Transphaser”, w którym przepiękny, łagodny ambient zatopiony jest w atakującym ni stąd, ni zowąd glitchu. Ten kontrast sprawia wrażenie starcia dobra ze złem, światła zwyciężającego wspomniany mrok, by już po chwili ulec mu na nowo. Po jakichś dwóch minutach nietrudno złapać się na tym, że nieświadomie kibicujemy anielskim partiom, by na dobre wyłoniły się na powierzchnię, ale ich obecność jest oczywiście przebiegle dawkowana przez zabawiającego się naszymi emocjami Nicolaia.
Dualizm ciepło-zimno w ogóle jest charakterystyczny dla tej płyty. Nie będę chyba wyjątkiem, jeśli powiem, że w trakcie odsłuchu dużo więcej przyjemności dostarczyły mi partie delikatne, próbujące wydostać się z cyfrowo-noise'owego panoptikonu. „Xerrox 2ndevol” i „Xerrox 2ndevol2nd” mogłyby ilustrować jakiś youtube'owy timelapse z rosą kapiącą z liści, naturalnie przy akompaniamencie muzykalnych chrząszczy, będąc jednocześnie znakomitym alternatywnym soundtrackiem do „The Tale About The Small Fry” Vladimira Petkevicha. „Xerrox Radieuse” to z kolei dźwięki towarzyszące powolnemu odradzaniu się przyrody w miejscu dotkniętym przed laty silnym promieniowaniem, zaś przy „Xerrox Isola” łatwo wyobrazić sobie gromadkę skaczących po wodzie patyczaków, których odnóża w zetknięciu ze smaganą wiatrem taflą wydają dźwięk podobny cymbałkom. Dzięki swemu soundscape'owemu charakterowi zapada też w pamięć closer, w którym sympatyczna melodyjka próbuje najpierw przebijać się przez coraz intensywniejsze zakłócenia, aż w końcu wszystko rozpływa się w szumie, by po chwili, ot tak, rozmyć się ciszy. Ciszy, przy której, cytując Raymonda Murraya Schafera, nasz słuch jest dużo bardziej czujny niż wtedy, gdy zajmuje go klarowny dźwięk.
W niedawnym artykule o raster-noton dla magazynu Glissando, pisałem, że „grupie artystów tworzących pod skrzydłami niemieckiego labelu jak mało komu udało się przy pomocy muzyki dokonać niemal filozoficznej diagnozy naszych czasów. Czasów przepełnionych cyfrowym szumem; czasów, w których rozproszone awatary i zdigitalizowane tożsamości sprowadzają się do trwania wśród bilionów chaotycznie fluktuujących cyferek, profili, skryptów; czasów wciąż na nowo aktualizowanej i pozycjonowanej cybermapy”. „Xerrox Vol.3” cechuje zaskakująca dla tej stylistyki organiczność, ciepło, subtelność (bliska np. dokonaniom Fennesza na wysokości „Endless Summer”) i nic dziwnego, że sam Nicolai nie ukrywa, że to najbardziej emocjonalna płyta, jaką kiedykolwiek nagrał. Płyta będąca jednym z najdonioślejszych melodyjnych wyłomów w niemal dwudziestoletniej historii słynnego wydawnictwa.