Ocena: 7

Fort Romeau

Insides

Okładka Fort Romeau - Insides

[Ghostly International; 31 marca 2015]

Choć Mike Greene to artysta, którego możemy śmiało zaliczyć do grona house’owych nowincjuszy, od jego pamiętnego debiutu „Kingdoms” minęły już trzy lata. Była to pozycja, która nieźle namieszała w końcoworocznych typowaniach redaktorów Screenagers, czego skutkiem było umiejscowienie jej w zestawieniu najlepszych albumów roku 2012. Nadanie house’owej klasyce świeżego szlifu było głównym atutem tej produkcji. Jednak sam autor mógłby marnie skończyć, gdybym tylko zechciał obciążyć go zarzutami sądowymi. Chodzi oczywiście o artykuł 190a §1 kodeksu karnego, czyli stalking. Powód? Znajdujący się na „Kingdoms” kawałek „One Night” – hipnotyczna repetycja z dubowym podbiciem – prześladuje mnie do dzisiaj. Czy wobec „Insides” mógłbym wysunąć podobne oskarżenia?

Już pierwsze wrażenia z odsłuchu nowego LP londyńczyka potwierdzają przypuszczenia dotyczące kierunku rozwoju jego muzyki, który zwiastowała EP-ka „Stay/True” z 2013 roku. Choć zmianie zasadniczo nie uległo samo brzmienie (utwory na „Insides” są nadal gładkie i przestrzenne) ani struktura kompozycji (sytuująca się gdzieś w okolicach micro-house’u), to jednak trzeba przyznać, że pojawiające się miejscami nowe instrumentarium otwiera przed słuchaczem nowe audialne horyzonty, a artysta z ich pomocą udowadnia, że nawet w obrębie dość ciasnych ram gatunkowych ciągle można jeszcze wiele zdziałać. Kluczem okazują się tu retro syntezatory nawiązujące do kosmische musik. Błyszczą już w openerze „New Wave” w towarzystwie kwaśnego basu, rozprzestrzeniają się w kontynującym płytę „Folle”, następnie kondensują się w głos robota („Not A Word”) lub majaczą w tle chociażby w postaci arpeggio, jak w przedostatnim tracku „Latel”. To zabieg podobny do tego, który zastosowali Emeralds na „Just To Feel Anything”, z tą różnicą, że tam konwencja vintage była dominantą krajobrazową. U Greene’a jest zaledwie artefaktem spotykanym podczas podróży nocą przez centrum metropolii. Narzędziem, które pomaga ratować jego styl od jednoznaczności. Te operacje sprawiły, że na „Insides” doświadczymy więcej ambientowości kosztem ciepłego groove’u, którym dość hojnie obdarowane było „Kingdoms”. Ale dzięki temu na nowej płycie znajdziemy takie perełki jak zamykający płytę „Cloche” – utwór najwierniej korespondujący z micro-house’em, a dzięki swoim detalom i delikatnemu pobrzękiwaniu dzwonków, kojarzący się z mistrzem gatunku, Panthą Du Princem.

„Insides” nie jest materiałem, który zawierałby potencjalnego stalkera, co chroni tym razem Fort Romeau przed oskarżeniami ze strony odbiorców (niestety). Trzeba jednak przyznać, że jest to, jak dotąd w jego dyskografii, produkcja najdojrzalsza, najbardziej pomysłowa i przeznaczona raczej do slow-listeningu, co zresztą zgodne byłoby z poglądami twórcy. W końcu całkiem niedawno zainteresowany postulował o większe skupienie w trakcie odsłuchów płyt, zwracając uwagę na szkodliwą rolę dystraktorów w naszej codziennej percepcji. Cóż, „Insides” to w tej chwili jego najlepszy argument.

Rafał Krause (24 kwietnia 2015)

Oceny

Wojciech Michalski: 7/10
Średnia z 1 oceny: 7/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także