Vladislav Delay
Visa
[Ripatti; 10 listopada 2014]
Odkąd blisko zaznajomiłem się z ambientalną stroną Vladislava Delaya w postaci albumu „Entain” należy on zdecydowanie do czołówki moich ulubionych artystów. Z tego powodu zareagowałem bardzo entuzjastycznie na zapowiedź nowej produkcji, oderwanej od okołotanecznych nurtów jego ostatniej twórczości. Album w zasadzie powstał z przypadku. Do jego zrodzenia przyczynił się nadmiar wolnego czasu, spowodowany anulowaniem trasy (USA odmówiło przyznania artyście wizy). Vladislav Delay nadmiar kreatywności i emocji zdecydował się ukierunkować ponownie w stronę muzyki ambientalnej, pierwszy raz od ukazania się „Whistleblower” w 2007 roku. Na ostatnich swoich wydawnictwach Delay prezentował bowiem podobne podejście do konstrukcji dźwięków, ale skupiały się one znacznie mocniej na wyraźnie zarysowanym pulsie i dość „perkusyjnej” fakturze, uciekając od miękkości i jednostajności starszych albumów, jak wspominane „Entain” czy „Multila”. Tę tendencję zauważyć można także w innych jego projektach z ostatnich lat, których przykładem może być oscylujący wokół footworku Ripatti. „Visa” jest swego rodzaju mariażem tych dwóch światów, jakie mój ulubiony Fin zwiedził w czasie swojej działalności.
Potwierdza to już pierwszy utwór, moloch trwający prawie 24 minuty. „Visaton” to powrót do ambientalnej estetyki, choć można tu usłyszeć wpływ jego okołodubowej twórczości, czy to w samych dźwiękach, czy metodach kompozycyjnych. Sama barwa dźwięków, w swojej taśmowej chropowatości, od razu kojarzyć się może z „Kuopio” czy „Espoo”, albumami estetycznie różniącymi się od bardzo płynnych i miękkich dźwięków jego wczesnych produkcji. Jednostajne, powtarzające się na tle basowego dronu akordy, prowadzą utwór, podczas gdy wydaje się on niemal generatywnie rozbudowywać. Napięcie staje się odczuwalne, gdy nagle ta „statyczność” dociera do dysonującego crescendo, wspomaganego rytmicznymi glitchami i uderzeniami perkusji. Owa „agresywność”, która się wtedy wyzwala to cecha, która odróżnia „Visę” od poprzednich ambietalnych albumów Delaya. Myślę, że doszukiwanie się jej korzeni nie tylko w ostatnich płytach, ale też w emocjach, które zrodziły ten album, nie jest błędem.
„Viaton” oraz „Viisari”, które następują po pierwszym utworze, są trochę delikatniejsze, lecz frustracja ponownie (i jednocześnie bardzo widocznie) uwalnia się w przedostatnim „Vihollinen”, co tłumaczy się z fińskiego na „wróg”. Nagłe uderzenia krótkich dźwięków w pierwszej części utworu wyraźnie dają znać o intencjach. Zapewne dlatego w pewnej recenzji znalazłem porównanie do Tima Heckera z ery „My Love Is Rotten To The Core”. Faktycznie, w dalszej części „Vihollinen” można wyczuć pewne podobieństwo do Heckera, głównie za sprawą agresywnego potraktowania sampli. Zmieniają one swoje brzmienie dynamicznie i nerwowo, tracąc na moment ułamki siebie i dezintegrując się zanim ponownie powrócą do swojej pierwotnej formy. Nawet pod koniec, gdy utwór zmierza ku rozwiązaniu i powoli opada ta chmura niestabilnych emocji, a całość staje się bardziej stonowana, pojawiają się szybkie, stroboskopowe pasaże szumiących glitchów. Ostatnie chwile umykają przy pojedynczych uderzeniach perkusji, które towarzyszą już znacznie mniej śmiałemu tłu i tylko ostatni dźwięk utworu, brzmiący niczym kobiecy krzyk, odsuwa od kontemplacyjnego rozwiązania, podkreślając charakter całego utworu.
Album kończy się uspokajającymi czterema minutami, które zdają się być spełnieniem po emocjonalnym oczyszczeniu. Spokojne, zapętlone dźwięki pianina tworzą trzon utworu, wokół którego obracają się pojedyncze dźwięki oraz wszechobecny, charakterystyczny dla albumu szum, a wszystko to opiera się na nieśmiałej, stonowanej linii basowej, nadającej bardzo płynny, wyluzowany puls. Gdy ostatni utwór powoli zaczyna cichnąć, każdy z tych elementów rozpływa się, coraz bardziej tracąc swoją wyraźność, aby wreszcie ostatnie sekundy były jedynie echem poprzednich minut.
„Visa” przepełniona jest takimi właśnie zestawieniami, ukazywaniem obok siebie frustracji i spokoju. Swoją emocjonalność podkreśla organicznością i spontanicznością, które stają na równi i nie są przykryte skomplikowanymi strukturami. To składa się na wyjątkową, bardzo osobistą płytę, znacznie odmienną od typowej ambientalnej muzyki ale także wcześniejszych dokonań Vladislava Delaya.