Ocena: 7

Bardo Pond

Rise Above It All [EP]

Okładka Bardo Pond - Rise Above It All [EP]

[Fire Records; 20 kwietnia 2013]

No więc mamy do czynienia z EP-ką zawierającą dwa obszerne covery. Co prawda nie odbiegają one zanadto od oryginałów (biorąc pod uwagę akordy i melodie), ale wykorzystanie typowego dla Bardo Pond instrumentarium (mocno przesterowane gitary i flet) czyni z nich rzeczy warte uwagi. Nie jestem pewien, czy EP-ka to swego rodzaju tribute dla artystów będących inspiracją dla sceny Psychedelphia, w każdym razie Michael Gibbons tłumaczy to tak: „These tracks represent the apex of sublimity for us. They are archetypes for our way of making music”. Archetypy z przeciwstawnych biegunów: profanum i sacrum.

„Maggot Brain”, utwór zespołu Funkadelic w formie gitarowego solo Eddiego Hazela, mierzy się z dojmującym, głęboko zakorzenionym gniewem spowodowanym stratą (mimo że to jedynie strata zmyślona – George Clinton sprokurował taką wizję, zamknął Hazela w studiu nagrań i nakazał mu grać dopóty, dopóki nie osiągnie granic wyrazu). Ładunek emocjonalny, jaki udało mu się wytworzyć, wrzuca słuchacza w obezwładniający stupor (akineza, mutyzm, brak reakcji na bodźce, to wszystko się pojawia). Anegdoty mają swój urok, zostawmy je jednak na marginesie. Oryginał „Maggot Brain” to depresyjny moloch, w wykonaniu Bardo Pond zdaje się nieco bardziej wycofany, wykalkulowany, flet natomiast dopowiada do całości osobną, nostalgiczną historię. Progresywność jest tu nieunikniona, kolejne warstwy zyskują na mocy, gitara prowadząca najpierw melodyjnie wtóruje fletowi Isobel, następnie przeistacza się we wzburzonego demona miotającego się pomiędzy pozostałymi głosami. Zwieńczeniem całości okazuje się kontrolowany chaos i gładki powrót do wyciszenia. Apogeum osiągnięte zostaje systematycznie narastającym tętnem, powrót zaś prawie niewyczuwalnym zjazdem napięcia. Muzyka dosłownie zanika bez jednoznacznej konkluzji, a może po prostu wraca do istnienia po zajadłym delirium. Piramida z okładki to symbol znaczący.

„The Creator Has A Master Plan” z kolei obywa się bez irytującego jodłowania właściwego oryginałowi. Na swym (kultowym w pewnych kręgach) albumie „Karma” Pharoah Sanders próbował osiągnąć poziom duchowego ekshibicjonizmu właściwego medytacyjnym nagraniom późnego Johna Coltrane’a, co w istocie nie do końca się udało. „Karma” przemienia się sukcesywnie w autoparodię lub pastisz gatunku spiritual jazz. W wykonaniu Filadelfijczyków porusza mnie trafny dobór elementów. Odrzucili wszystkie kompromitujące, np. wspomniane jodłowanie, również tekst wyśpiewany przez Isobel nie kłuje w uszy manierą Leona Thomasa. Typowa bardopondyjska gęstość brzmienia roztacza się szeroko, pod koniec zyskując jeszcze na rozległości, tak jakby muzycy chcieli zaprezentować panoramę tego utworu, by następnie zwieńczyć go kodą improwizacji na flecie i ścianą przesterowanej gitary. Koniec, kurtyna opadła, znamy już Blask i Cień kryjący się za dyskografią zespołu.

Podczas gdy „Maggot Brain” w wykonaniu Bardo Pond nie osiąga maestrii wersji Hazela, „The Creator…” subtelnie koryguje grzechy pierwowzoru. I mimo że oba utwory nie powalają na kolana, nie implikują narkotykowych ekscesów w Lemur House, stanowią małe zjawiska – mocny dodatek do katalogu zespołu. „Rise Above It All” to świetna, nieco zachowawcza EP-ka.

Michał Pudło (7 listopada 2013)

Oceny

Karol Paczkowski: 7/10
Michał Pudło: 7/10
Wojciech Michalski: 7/10
Średnia z 3 ocen: 7/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: krzysiek
[11 listopada 2013]
Dzięki, obadam!
MichałPudło
[10 listopada 2013]
Oczywiście! „Black Unity” to najlepszy album Faraona. A jako alternatywę dla „Karmy” polecam jej równolatka: „Humility In The Light Of Creator” Kalaparusha Maurice’a McIntyre’a.
Gość: krzysiek
[10 listopada 2013]
Ostro o "Karmie", ale po części się zgadzam. "Black Unity" to jest TA płyta Sandersa (i nie ma jodłowania ;)).

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także