Ocena: 7

Jon Hopkins

Immunity

Okładka Jon Hopkins - Immunity

[Domino; 3 czerwca 2013]

Branżowe początki Jona Hopkinsa wywołują raczej skojarzenia z barokowym modelem muzycznej edukacji niż ze współczesną drogą większości zafascynowanych elektroniką samouków. Okrzyknięty cudownym dzieckiem, szybko zdobył solidne wykształcenie, a objęty kooperacyjnym mecenatem takich tuzów, jak Brian Eno czy Seal, otrzymał również parasol ochronny dla rozwijania produkcyjno-kompozytorskich umiejętności w praktyce. Przełomowym momentem w walce o własne nazwisko stał się wydany w 2009 roku album „Insides”, na którym Brytyjczyk wyraźnie zasygnalizował pokaźne pokłady talentu, potwierdzone jeszcze przez subtelny, wyciszony longplay, wydany dwa lata później w duecie z Kingiem Creosote. Ten statyczny, choć uroczy zakręt stylistyczny, w zestawieniu z doświadczeniami płynącymi z IDM-owego poprzednika, ewidentnie ukształtował opus magnum artysty — tegoroczne „Immunity”.

Tracklista bazuje na dychotomiczności, charakteryzującej się przeplataniem gnających do przodu bangerów z delikatnymi, choć zglitchowanymi, relaksatorami. Z tych pierwszych największe wrażenie wywiera „Open Eye Signal”; produkcyjny majstersztyk, w którym rozedrgane, uzależniające synthy wyżywają się drastycznie na triadycznie zbudowanej melodii, czyli regularnych rozstaniach (c-dis) i powrotach (dis-cis, cis-c), wprawiających, w komitywie z doszlifowanym masteringiem, w niezapomniany trans. Zachwyca też pomysłowo skoordynowany z brzmieniem teledysk, bliski w swej uzależniającej repetytywności choćby niedawnemu „Reach For The Dead” Boards of Canada. Chłopak na deskorolce jawi się w tej IDM-owo-microhouse’owej suicie niczym Michael J. Fox A.D. 2013, tyle że Zemeckisowski luz lat osiemdziesiątych zostaje zastąpiony przez zdehumanizowany hołd dla zsynchronizowanej z obrazem, wytwarzającej dźwięki w iście post-russolowskim duchu maszyny.

Inne taneczne petardy to wręcz stworzony do wszelkiej maści joggingu „Collider”, stylistycznie pokrewny klimatowi z debiutanckiego LP Moderata; uwodzące swym minimalizmem „Breathe This Air”, brzmiące na początku niczym nieco pogodniejsze wcielenie Amona Tobina na wysokości ISAM; czy wreszcie „Sun Harmonics”, czyli muzyka klubowa tak przezroczysta, że skierowana chyba bardziej do widm niż ludzi.

Przeciwwagę stanowi okraszone anielskim tłem „Abandon Window”, które świetnie sprawdziłoby się jako alternatywny soundtrack do „Upstream Color” Shane’a Carrutha oraz „Form By Firelight”, z subtelnym akompaniamentem powtarzalnych plumkań, uzupełniających stabilne fragmenty niczym sopran, przyozdabiający niegdyś basso continuo.

Najlepszą puentą tej specyficznej przeplatanki jest jednak tytułowe „Immunity” (alter ego „Open Eye Signal”): usypiająca, bajkowa coda, a przy tym wyraźne pokłosie współpracy z Kingiem Creosote, który zresztą udziela się przez moment wokalnie, czym uszlachetnia sentymentalne brzmienie, ewidentnie nawiązujące do emocjonalnej atmosfery wczesnego Sigur Ros.

Wspomniany dialog stylistyk paradoksalnie czyni materiał niezwykle spójnym, a dzięki opozycyjnemu zróżnicowaniu całość zdecydowanie zyskuje na atrakcyjności. Warto też zwrócić uwagę na fakt, że jest to jedna z najlepiej wyprodukowanych tegorocznych płyt; osobiście stawiam ją o punkt wyżej niż utrzymane w pokrewnej konwencji „The Inheritors” Jamesa Holdena, choć część odbiorców ma pewnie odmienne zdanie. Oby takie kłopoty bogactwa były jedynymi muzycznymi wątpliwościami, jakich dostarczy nam jeszcze bieżący rok.

Wojciech Michalski (28 sierpnia 2013)

Oceny

Wojciech Michalski: 8/10
Michał Pudło: 7/10
Paweł Gajda: 6/10
Sebastian Niemczyk: 6/10
Średnia z 4 ocen: 6,75/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Wojtek M.
[30 sierpnia 2013]
Skorygowane, dzięki za zwrócenie uwagi. Końcową hipotezę mogłeś sobie jednak darować:) Pozdrowienia!
Gość: Mądrala
[30 sierpnia 2013]
Zatrzymałem się na "spójnej dychotomiczności" - miało być mądrze i błyskotliwie, wyszedł rażący oksymoron, który sugeruje, że autor nie rozumie o czym pisze.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także