Os Mutantes
Fool Metal Jack
[Krian Music; 30 kwietnia 2013]
Os Mutantes stanowią rzadki przypadek grupy wpływowej i długowiecznej, która mimo to nie zagrzała sobie miejsca ani w ścisłym kanonie muzyki zachodniej lat sześćdziesiątych, ani w klasyce niezalu. „Fool Metal Jack” to swoiste uzasadnienie takiego stanu rzeczy – płyta nasycona piosenkowymi melodiami, lecz wielowarstwowa formalnie. Dziesiąty album brazylijskiego zespołu to transatlantyk kursujący w obu kierunkach, wykonujący raz zaskakujące, raz znane i sprawdzone manewry. I tym samym, koniec końców, dociera do wyznaczonego celu.
Na „Fool Metal Jack” – by tytułowi stało się zadość – anglosaskie odniesienia składają się na każdy utwór jak literatura latynoamerykańska na listę bestsellerów w Empiku. Płytę otwiera autoreferencyjne „The Dream Is Gone”, przywodzące na myśl „Dia 36”, które wraz z wejściem akordeonu rozbrzmiewa – także w warstwie tekstowej – echem miejskiego folku. W tym kontekście zdumiewa kawałek tytułowy – silnie zrytmizowany, z bluesową linią basu w stylu tych wykonywanych przez Marka Sandmana. Z kolei w warstwie wokalnej hard rockowego „Picadilly Willie” uderza podobieństwo do wrzasków McCartneya w „Why Don’t We Do It in the Road?”. A im dalej w utwór, tym bardziej ten trop się rozpada, robi się psychodelicznie, zwłaszcza w sitarowym outro. To niejedyny moment na płycie, który odwołuje się do wokalnego, melodyjnego i tekstowego wzorca spopularyzowanego przez czwórkę z Liverpoolu – wystarczy wspomnieć „To Make It Beautiful”, kawałek krążący między bossa novą a beatlesowskim refrenem. Nie oznacza to jednak, że Os Mutantes odżegnują się od swoich korzeni – wręcz przeciwnie, nadal wykorzystują charakterystyczne dla siebie elementy (wręcz cyrkowej) groteski („Once Upon a Flight”) i pastiszu („Ganja Man”). Ciekawym przykładem tego drugiego zabiegu jest „Bangladesh”, gdzie gitara prowadząca naśladuje charakterystyczne dla środkowo-południowej Azji partie fletu, w tle wybrzmiewa sitar, a tekst nosi znamiona manifestu Lennona z „God”, choć ukazanego w krzywym zwierciadle.
„Fool Metal Jack” ma w sobie potencjał, by skutecznie spolaryzować słuchaczy. O ile pierwsza frakcja ujrzy w ekscentrycznym eklektyzmie płyty fantastyczne wyczucie obecnej muzyki pop, o tyle druga żachnie się i zarzuci grupie kicz rodem z Jodorowsky’ego. Dla tych, którzy już znają i cenią „dawnych” Os Mutantes, album będzie przede wszystkim kontynuacją dobrej passy, choć bogatą w zaskoczenia. Jak w przypadku urokliwego, space popowego, opartego na shoegazowej gitarze „Time & Space”, wokalnie i instrumentalnie czerpiącego z Yo La Tengo circa „I Can Hear the Heart Beating as One”.
Jeśli mogę się jakoś przyczynić do tego, by Os Mutantes zbłądzili pod strzechy, to dołożę swoją skromną cegiełkę w postaci zawyżonej oceny. „Fool Metal Jack” to dzieło muzycznych erudytów, spójne, ciągłe, ładnie wyprodukowane i nieoczekiwanie przystępne. Gdyby tylko Os Mutantes nie próbowali być jednocześnie przedmiotem i podmiotem, że tak się wyrażę, swoich czynności twórczych, byłoby ganz gut. Mimo wewnętrznego konfliktu, do załogi takiego transatlantyku warto się zaciągnąć.