kIRk
Zła krew
[InnerGuN; 2 lutego 2013]
Wystarczy spojrzeć na tytuły nagrań, żeby stwierdzić, że muzycy kIRk podczas sesji nagraniowej przepełnieni byli złą karmą. Ciągle posługują się elektroniką, gramofonami i trąbką, tyle że w porównaniu do dotychczasowych dokonań – „bardziej”. Pozwolili sobie na więcej śmiałych eksperymentów, ale jednocześnie zadbali, by wszystkie fragmenty składały się na bardzo zwartą, spójną i złowrogą całość. Oparcie na improwizacji jest nie do przecenienia w budowie gęstej atmosfery ciągłego niepokoju, nie wróżącej nic dobrego nieprzewidywalności; w pozostawianiu piekących niedopowiedzeń.
Rewelacyjny utwór tytułowy może posłużyć za wzór – gdzie na surowym, fizycznym pulsie, kojarzącym się z „New History Warfare Vol. 2: Judges”, kształtuje się rzeczywistość, którą znaliśmy dotąd z wytwórni Modern Love. Tak jak podopieczni tego labelu (Andy Stott, Demdike Stare), kIRk brzmi niezwykle nowocześnie i aktualnie. Umacnia swoją pozycję jako jeden z najciekawszych zespołów na globalnej scenie eksperymentalnej. Można to próbować wytłumaczyć niezwykłym wyczuciem w doborze sampli do budowania narracji, dostateczną uwagą poświęconą programowaniu beatów i sekwencji, dbaniem o spójność konceptu na każdym etapie tworzenia materiału.
Tymczasem nad Brąswałdem zapadł zmrok, skończyła się i ostatnia msza święta, i naprawdę smutna popijawa. Dziadkowie straszą dzieci, że nie mogą spać przy otwartym oknie, bo wtedy czarownice wlecą do pokoju. Chyba że posypie się parapet pieprzem, wówczas wiedźmy zaczną kichać i nie będą nikogo niepokoić. Zapomnijcie. Taka sztuczka nie spowoduje, że „Zła krew” złagodnieje.