Clark
Iradelphic
[Warp; 2 kwietnia 2012]
Nie da się ukryć, że recenzowanie nowej płyty Clarka przeszło trzy miesiące od daty jej premiery jest trochę nietaktowne, w końcu ów artysta może legitymować się statusem bądź co bądź „gwiazdy” elektroniki. Ale z drugiej strony zwlekanie z tą recenzją do pierwszych dni prawdziwej lipcowej spiekoty można potraktować jako dojrzewanie do atmosfery, jaka panuje na „Iradelphic”.
Wiele na temat klimatu tego albumu dowiadujemy się już za pośrednictwem jego chillwave’owej okładki. Nie żeby Chris przerzucił się na brzmienia spod znaku Chaza Bundicka, po prostu obwoluta ostrzega fanów wcześniejszego oblicza Clarka, zwłaszcza z „Turning Dragon” i „Totems Flare”, że mogą przeżyć lekkie rozczarowanie. Brytyjczyk spuścił z tonu i zaprezentował jak do tej pory najbardziej pogodny zestaw utworów w swojej karierze.
Na powyżej przedstawiony charakter płyty pracuje przede wszystkim gitara akustyczna – momentami ewokuje ona skąpane w słońcu piaszczyste krajobrazy. Kompozycje odznaczają się rozmachem, co dość nietypowe dla Clarka, mniej jest za to naginania, prowokowania i eksperymentu. Próżno na „Iradelphic” szukać mroczno-eksperymentalnych pazurów na miarę Aphex Twina (z wcieleń Polygon Window) czy industrialnych zawijasów (vide: „Rainbow Voodoo”), jakie prezentował na dwóch ostatnich albumach. Jak łatwo się domyślić, wypominając mu to odstępstwo mam zamiar stawiać zarzuty wobec jego nowego wydawnictwa, jednak nieuczciwym byłoby nie napisanie o estetycznym pięknie części znajdujących się na nim tracków. Nie będę kłamał, że nie rozpływam się, gdy na „Tooth Moves” zwiewnie dryfujący beat przeszywa nagle soczysty potok syntezatorów. Takich perełek jest więcej, ale niestety nie na nich zbudowana jest ta płyta. Parę wisienek nie jest w stanie poprawić smaku przeciętnie przyrządzonego tortu. Podstawowym problemem artystycznym „Iradelphic” jest zbyt duża klarowność tej produkcji. Rozdrabniając się na klika stylistyk (ambient kończącego album „Broken Kite Footage”, trip-hopowe „Secret”, idm trylogii „The Pining”) artysta gubi esencje swojego stylu w gąszczu ogranych patentów. Także przybywająca mu w sukurs Martina Topley-Bird porusza się po nudnych obszarach, a słuchacz z łatwością odgaduje trajektorie po jakich będą rozwijały się utwory z jej udziałem (przewidywalny senny podkład „Open” w stylu niektórych kompozycji ostatniej płyty Massive Attack).
Chylmy czoła przed warsztatem i umiejętnościami rzemieślniczymi Clarka, ale pamiętajmy o wysokości na jakiej znajduje się zawieszona przez niego wcześniej poprzeczka (mam na myśli przede wszystkim jego poprzedni album). Z pewnością będę wracał do „Iradelphic” niejednokrotnie, ale tylko ze względu na jakość kilku utworów, a nie całości, a to trochę za mało na zachwyt.
Komentarze
[3 sierpnia 2012]