Arrington De Dionyso’s Malaikat Dan Singa
Suara Naga
[K Records; 29 marca 2011]
Jednym z największych sporów na scenie zaangażowanego społecznie punk rocka jest dylemat, czy śpiewać po polsku, czy w dowolnym języku obcym, byleby był to angielski. Pierwsze często skutkuje balansowaniem na krawędzi banału bądź grafomanii, drugie za to powoduje oskarżenia o podrabianie Zachodu i brak talentu. Ten problem wpisuje się w większą muzykologiczną dyskusję o opozycji wszędobylski angielski-języki ojczyste. Dyskusja ta nabrała smaku odkąd za sprawą wytwórni takich jak Sublime Frequencies na światło dzienne zaczęły wychodzić egzotyczne nagrania podważające utarty dogmat anglosaskiego podejścia do muzyki pop. Aktualnie, kiedy dostajemy co rusz konglomeraty kenijskiego disco w połączeniu z tekstami o imprezach na Brooklynie, kolejny element rzeczywistości staje się płynny. No chyba, że tak jak Arrington De Dionyso wybierzemy trzecią drogę.
Ów Amerykanin już samym swoim nazwiskiem sugeruje, że orbituje poza głównymi dyskursami muzycznymi. Multiinstrumentalista wychowany wśród religijnych ortodoksów w młodości nagrał kilka kaset z mistyczną mieszaniną rag i free jazzu. Później założył uwielbiany w pewnych kręgach noisepunkowy zespół Old Time Relijun, w którym pomysły Kapitana Beefhearta doprowadził do ekstremum. Po rozpadzie zespołu powrócił do kariery pod swoim własnym, niewymagającym pseudonimu nazwiskiem. Dwa lata temu Dionyso wydał płytę „Malaikat Dan Singa”, gdzie w całej okazałości zaprezentował swoje akademicko-garażowe fascynacje. Z jednej strony szalony saksofon i klarnet wymieszany z intensywnością bliską amerykańskiej gitarowej awangardzie końca lat siedemdziesiątych. Dalej, fascynacje afrykańską rytmiką i tradycyjną muzyką Azji, pojmowanej z perspektywy stanu Waszyngton, gdzie Mongolia miesza się z wyspami Indonezji. I właśnie w tym punkcie mapy ujawnił się najbardziej indywidualny rys muzyki Arringtona – teksty. Facet specjalnie dla tego projektu nauczył się języka indonezyjskiego i w nim wykrztusza, wyjękuje i wyżyma teksty z poezji Blake’a czy ustępy z Zoharu. Na późniejszej kasecie o przewrotnym tytule „Naga Saura” daje to tej mieszance efekt swojej edukacji w technice śpiewu alikwotowego, czyli panazjatyckiej tradycji gardłowego mantrowania. Zdobywając kolejny instrument De Dionyso ze swoim zespołem nagrywa kolejny dialog pomiędzy dwoma granicami Oceanu Spokojnego.
Przyjmując jako środek wyrazu tak egzotyczny język, a zarazem instrument, projekt wystawił się na namiętne tłumaczenie tekstów przez ciekawskich. „Suara Naga” w indonezyjskim oznacza oddech smoka, a „Malaikat Dan Singa” to Lwy i Anioły. Brzmi nieco powermetalowo, ale teksty ocierające się o mistycyzm połączony z poezją losową mają być odskocznią od tradycji oraz brzmieć. To im się niesamowicie udaje – połączenie plemiennej seksualności i ekspresji Mike’a Pattona idealnie koresponduje z resztą materiału. W warstwie muzycznej słychać echa wcześniejszej kapeli lidera, ale również bardziej dzikie Dog Faced Hermans jak w „Madu Mahadahsyat”. „Perawan Berawan” to The Stooges jeszcze przed nagraniem pierwszej płyty, które nagle przemienia się w gamelan zagrany na pieńkach. Nie można jednak dać się zwieść – noisepunkowa energia i środkowoazjatycki, drapiący głos to tylko pierwszy plan. W tle za to kotłuje się cała eksperymentalna biomasa: improwizujący klarnet czy saksofon miesza się z indyjskim fletem bansuri i ragą zgraną z kaseciaka. Jednak „Suara Naga” to nie kakofoniczna zabawa w etnologiczną obserwację uczestniczącą. Pamiętając funk przetworzony przez Beefhearta przy kawałku „Binglala” nietrudno odnaleźć tanecznie pokręcone pokrewieństwo.
Próba odpowiedzi, jak wygląda drzewo genealogiczne muzyki Arringtona De Dionyso da wiele satysfakcji każdemu poszukiwaczowi zaginionych tradycji i zaskakujących mezaliansów. W czasach, gdy wszystko łączy się ze wszystkim, droga radykalnego wejścia w obce tradycje muzyczne okazuje się wyborem adekwatnym nie tylko dla konceptualisty – WASPa, ale kusi także odkrywających coraz odleglejsze rejony eksperymentujących muzyków. „Suara Naga” w ujmujący sposób wyrywa się z szerokich, ale jednak istniejących granic gitarowego hałasu uciekając w dół dźwiękowej hierarchii: w dżungle i do jurt.
Komentarze
[10 maja 2011]
[10 maja 2011]