Talib Kweli
Gutter Rainbows
[Blacksmith Music; 25 lutego 2011]
W tym roku Talib Kweli Greene uznał, że dotychczas był mimo wszystko za mało undergroundowy, więc postanowił wydać „Gutter Rainbows” w swoim własnym labelu, początkowo planując jedynie cyfrową dystrybucję. Żeby było jeszcze bardziej niezależnie, zrezygnował ze współpracy z mainstreamowymi kolegami po fachu i zaprosił producentów i wokalistów w większości nieznanych w szerszym obiegu. Zamiast gwiazd pokroju Kanye Westa, Timberlake’a, Nory Jones czy tego irytującego zioma z Black Eyed Peas, pojawiają się królowie undergroundu (ale tym razem nie UGK) – Ski Beatz, Oh No czy konsekwentnie hajpowana przez Taliba Jean Grae – lub znacznie bardziej anonimowe postaci, jak Shuko i 6th Sense. Zmiany w obsadzie wynikają zapewne nie tylko z ograniczonych możliwości finansowych, związanych z brakiem wsparcia większej wytwórni. „Gutter Rainbows” bowiem to pierwszy tak bardzo solowy album Kwe – to on jest tu głównym aktorem, rola gości ogranicza się w zasadzie do śpiewania w chórkach, a najczęściej jednostajna produkcja służy ukazaniu umiejętności technicznych tego MC. Ma to swoje dobre i złe strony.
Taki układ raczej nie zdobędzie mu wielu nowych fanów, bo jeśli ktoś do tej pory nie przepadał za Talibem, to jego obecność na dziewięćdziesięciu pięciu procentach wersów na albumie może być nieco przytłaczająca. Jednocześnie „Gutter Rainbows” zrywa właściwie z charakterystycznym dla jego trzech poprzednich albumów golden-age’owym brzmieniem, przez co dotychczasowa publiczność może stracić zainteresowanie. Brakuje też tak mocnych singli jak „Get By” czy tak chwytliwych jak „Hot Thing” i wątpię, że oszczędna produkcja Ski w „Cold Rain” zaowocuje równie powszechnym uznaniem, co udział Kanyego na singlu z „Quality”.„Gutter Rainbows” bazuje raczej na dość homogenicznym brzmieniu, tworzonym przez soulowe chórki, zapętlone wokale i bardziej nowoczesne, a mniej oldschoolowe podkłady, które mogą jednak czasem nużyć – track tytułowy czy „Mr. International” są solidne, lecz nie wzbudzają jakichś silniejszych emocji. Jedynie dwa ostatnie numery odstają trochę od reszty, dodatkowo dzięki gościnnym udziałom raperów: „Uh Oh” z Jean Grae stylistycznie bardziej przypomina jej solowe dokonania i to ona gra tu główną rolę, a „Self Savior” zaniża nieco średnią i stanowi zupełnie nietrafiony closer.
Kweli za to nie zawodzi. Nawet jeśli akurat w którymś z wersów porównuje swoje życie do powieści Paolo Coelho, czy niepotrzebnie zajmuje się krytyką rynku muzycznego, technicznie wymiata. Serio, nie ma znaczenia, czy odgrywa rolę wrednego i napuszonego bragga Taliba, kochającego zioma-domatora, oldschoolowego emce, czy bohatera noir. Sposób jego narracji, absolutnie mistrzowski storytelling (sprawdźcie „Tater Tot”!), bezlitosne dissy na frajerów i zróżnicowanie skojarzeń i odniesień uzasadniają propsy Jaya-Z w „Moment Of Clarity”: If skills sold, truth be told / I’d probably be, lyrically, Talib Kweli.
Sporo zmian w stosunku do wcześniejszej twórczości Greene’a skutkuje na „Gutter Rainbows” bardzo równym poziomem samego albumu, zarówno jakościowym jak i stylistycznym. Jedynie bossowstwo samego Kweliego pozostaje niezmienne, tylko że to trochę za mało, by podbić świat. Zresztą chyba nie o to mu chodziło.