Deerhoof
Deerhoof vs. Evil
[Polyvinyl; 25 stycznia 2011]
Cisi superherosi amerykańskiej sceny alternatywnej. Z pełną odpowiedzialnością stwierdzam, że jeden z najważniejszych zespołów funkcjonujących w poprzedniej dekadzie. Niestety do tej pory brakowało w ich bardzo solidnej i równej dyskografii płyty, o której mówiłoby się „musisz tego posłuchać, to może być album roku”. Zawsze byli zbyt zabawowi, ekscentryczni, kto by traktował serio zespół śpiewający o pandach... Teraz może się to zmienić.
Spokojnie, to nie znaczy, że Deerhoof nie jest Deerhoofem. Zupełnie nie. Z jednej strony repertuar kolektywu zawsze charakteryzował się niezwykłą różnorodnością, a z drugiej - trudno pomylić ich z kimkolwiek innym. Krótkie, wręcz krzykliwe riffy kontrastowane z wokalizami imitującymi dziecięce piosenki, wyliczanki czy nucenie. W tej „infantylizacji” melodii można by również dopatrywać się mocnej inspiracji azjatycką muzyką pop, którą postanowili wymieszać z amerykańską tradycją gitarową. Na nowej płycie wciąż usłyszymy te elementy, ale zostały one przetranskrybowane do nowej konwencji.
Można by się pokusić o stwierdzenie, że na „Deerhoof vs Evil” zespół zaczął się bawić w swoistą etnomuzykologię. Zawsze dość wyraźne piętno, szczególnie na melodyce, odciskał j-pop, jednak na najnowszym wydawnictwie oprócz azjatyckich wpływów słychać i Tropicalię, i latynoską gitarę, i kastaniety blisko nieba... Plus syntezatory, dream pop spod znaku Cocteau Twins czy space rock a nawet Flaming Lips z tą całą cosmic americaną... Czy to może być STRAWNE?
Pewnie to szokujące, ale tego naprawdę da się słuchać. Ba, z tego można czerpać gigantyczną przyjemność. Egzotyczny synth-pop „Super Duper Rescue Heads!”, gdzie gitary wydają się cięższe niż w innych utworach, czy piękny dialog wokalny w „Must Fight Current” uwodzą nasze uszy. Trudno szukać zgiełku na „Deerhoof vs Evil” - nie znaczy to natomiast, że zrzekli się noise'owych korzeni. Szumy i trzaski są elementem uatrakcyjniającym muzykę, a nie jej celem. Ale Deerhoof zawsze mieli popowe serca, także nie jest to wielkie novum.
Tym samym tegoroczny, już jedenasty album studyjny formacji jest jeszcze bardziej eksperymentalny niż poprzednie, a zarazem przystępniejszy. Kuriozum? Trudno by szukać podobnych przypadków pośród płyt z ostatnich lat („Merriweather Post Pavilion" nie liczę, bo już się boje wywoływać dyskusje w komentarzach), ale to tylko kolejny argument na korzyść Deerhoof. Zespołu, który wreszcie nagrał swoje opus magnum.
Komentarze
[27 stycznia 2011]
[27 stycznia 2011]
czemu?
w sensie: uzasadnij
uzasadniajcie tezy
takie duże to nawet oddzielnym akapitem
[27 stycznia 2011]
[27 stycznia 2011]