Ocena: 5

Blonde Redhead

Penny Sparkle

Okładka Blonde Redhead - Penny Sparkle

[4AD; 14 września 2010]

Jedno z moich pierwszych czysto muzycznych doświadczeń związane jest z kasetą, którą znalazłam na swojej działce mając niecałe 8 lat. Do tej pory poznawałam nowe dla siebie rzeczy dzięki rodzicom, tym razem sama postanowiłam włożyć taśmę do magnetofonu i zapoznać się na własną rękę z tym, co się na niej znajduje. Po włączeniu zdartego przycisku „play” z głośników wydobyły się zdarte przez liczne odtworzenia upiorne, jak dla świeżego adepta podstawówki, dźwięki. Melodie wydawały się niezwykle piękne, ale w jakiś sposób dziwne, nawiedzone. Kategoria „eteryczny” w tamtym czasie dla mnie nie istniała, dlatego też obcowanie z tajemniczą kasetą było dla mnie niczym dla niektórych obejrzenie pierwszego horroru bez wiedzy rodziców. Mimo że nowopoznana muzyka mocno mnie wystraszyła, na zawsze została w mojej pamięci i wielokrotnie do niej wracałam.

Tak wyglądał mój pierwszy kontakt z… pozycjami z katalogu 4AD. Zupełny przypadek (kasetę zostawił któryś ze znajomych rodziców, a do tego była nieopisana) sprawił, że piosenki Cocteau Twins egzystowały sobie w mojej podświadomości i dopiero mając około 15 lat dowiedziałam się, co dawno temu tak bardzo mnie zaintrygowało.

Słuchając dwóch pierwszych wydanych dla 4AD albumów Blonde Redhead wróciły do mnie dawne sentymenty. Zespół świetnie uchwycił dream popowego ducha, jednocześnie nie bawiąc się w imitację. Dzięki przesłodzonemu, bardzo kawaii wokalowi Kazu Makinom – wyśpiewującej proste, by nie powiedzieć infantylne teksty, zespół zaczął poruszać się na granicy kiczu. Efekt prawdopodobnie ciężkostrawny dla zwolenników czasów pre-4AD tria, kiedy to porównywano ich do Sonic Youth, jednak dzięki zmianie estetycznej z jednej strony przybliżyli się do tradycji swojej wytwórni, a z drugiej dołożyli swoją cegiełkę do historii dream popu, uzupełniając ją o garść importowanego z Japonii cukru.

Nowe wydawnictwo tria to kontynuacja obranej drogi. Wciąż słyszymy epickie aranżacje tworzące duszny, senny klimat, a między nimi ekscentryczny głos Makinom na zmianę z łamanym przez włoski akcent angielskim Simone’a Pace’a. Mocny opener – wydany na singlu „Here Sometimes”, zadowoli zwolenników dwóch poprzednich płyt Blonde Redhead. Na plus można wyróżnić „Not Getting There” oraz „Love Or Prison”. W muzyce tria zupełnie nic się nie zmieniło, co by tak nie przeszkadzało, jeśli wciąż mieliby tak świetne pomysły na kompozycje jak „za starych dobrych czasów”. A te bronią się niezbyt często, zaledwie w wymienionych przeze mnie trzech utworach. Warte wspomnienia jest jeszcze „Oslo” – piosenka niespecjalnie broniąca się melodią, jednak względnie ciekawie wyprodukowana, z świetną partią basu, bardzo dynamiczna, żeby nie rzec eksperymentalna na tle innych utworów. Reszta albumu oprócz atmosfery nie ma za wiele do zaoferowania. Może zupełnie nieinwazyjnie sączyć się w tle i nie budzić żadnych emocji. Stąd uznaję „Penny Sparkle” za spadek formy, jednak pozostawiający iskrę nadziei, że nowojorskie trio jeszcze może pozytywnie zaskoczyć. Ale niestety, póki co, jeden z moich ulubionych zespołów poprzedniej dekady w nowe dziesięciolecie wszedł męczącą swoją nijakością płytą.

Andżelika Kaczorowska (15 października 2010)

Oceny

Mateusz Krawczyk: 5/10
Piotr Wojdat: 5/10
Średnia z 5 ocen: 5,6/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: tomirider
[20 grudnia 2010]
A mnie album zachwycił choć jest dośc jednostajny to fajnie kreuje klimat
Gość: iamx
[20 października 2010]
swietna płyta/inna ale swietna..
Gość: warna
[17 października 2010]
A mi się bardzo podoba, szkoda, że nie piszą już takich piosenek jak dawniej, ale w kategorii ambient nie słyszałem w tym roku lepszej płyty. Piękne brzmienie.
Gość: ginger
[16 października 2010]
Najslabsza plyta BR. Zdecydowanie. Jak dla mnie wyroznia sie tylko "Oslo".
Gość: mR
[16 października 2010]
nowojorskie trio nie może już pozytywnie zaskoczyć..

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także