Wolf Parade
Expo 86
[Sub Pop; 29 czerwca 2010]
Sukcesy pobocznych projektów Kruga i Boecknera sprawiły, że główną obawą odnośnie trzeciego albumu Wolf Parade była wątpliwość, czy nie posłuchamy Handsome Rubdown lub Sunset Furs. Jakkolwiek repertuar innych grup, gdzie udziela się tych dwóch montrealskich kompozytorów, nie leży przecież stylistycznie daleko od dokonań ich macierzystej formacji, to jest to jednak „coś innego”, a do chwili obecnej obydwaj kojarzą się przede wszystkim z oryginalną marką. Jednak jak było do przewidzenia, „Expo 86” to bardziej album Spencera i Dana, niż Wolf Parade. Nie chodzi tu o brak spójności i dobór kompozycji, bo z tego zadania wywiązali się nadspodziewanie dobrze, lecz o nadanie utworom cech charakterystycznych, po których od razu rozpoznamy, kto sklecał nuty w poszczególnych piosenkach. Już pierwsza para w postaci „Cloud Shadow On The Mountain” (syntezatory i sunsetowo-skorpionowy wokal) vs. „Palm Road” (połamany rytm i melodyka a la Lynott) daje próbkę struktury albumu jako układanki dokonań dwóch artystów.
No ale dobrze, zarówno na „Apologies To The Queen Mary”, jak i na „At Mount Zoomer” można było zauważyć podział na utwory Kruga i Boecknera. Trzeci album jednak, bardziej niż poprzednie, zmierza w kierunku kompilacji niż kooperacji. Debiut był z pewnością jedną z trzech najważniejszych płyt kanadyjskiej sceny niezależnej w minionej dekadzie, kolejne długogrające krążki montrealskiego zespołu są więc rzecz jasna oczekiwanym wydarzeniem, ale trudno przyznać im miano dzieł wybitnych. Po prostu, dwóch wspaniałych kompozytorów, prezentuje bardzo dobry album. Tylko tyle i aż tyle.
Bezpośredni pojedynek minimalnie wygrywa Boeckner, gdyż nie udało mu się przemycić do składu średnich rezerwowych w postaci bezbarwnych „Oh You, Old Thing” i „Two Men In New Tuxedos”. Chociaż żadna z jego kompozycji nie ma potencjału najlepszego napastnika:
“What Did My Lover Say? (It Always Had To Go This Way)”, to jego pięć piosenek odznacza się nieszablonową przebojowością. Na wyróżnienie zasługują „Ghost Preasure” z partią syntezatorów, które chyba jednak musiały powstać przy wydatnej pomocy Spencera oraz gra półsłówek, czyli „Pobody’s Nerfect”, gdzie Dan wmontował solówkę modną w Stanach czterdzieści lat temu. Krug, jak wspomniałem, przegrywa o włos, gdyż najdłużej zatytułowany utwór wyszedł mu najlepiej (przyłożył się nawet żeby wykrzesać z niego znaczący element hitowego refenu), przy czym „In The Direction Of The Moon”, jak również nad wyraz „zmierzchowy” zamykacz, to także klasa sama w sobie.
Jeśli Kanadyjczycy zaprezentują publiczności czwarty album, miejmy nadzieję, że starczy im pomysłów na eksplorację obszarów montrealskiego rocka. Na „Expo 86” udowadniają, że ani oni, ani stylistyka nie wypaliła się jeszcze nawet do połowy kiepa. Chociaż w kontekście udanej albumowo pierwszej połowy roku trudno im będzie zająć na jego koniec medalową pozycję, należy przyznać, że nadzieje na wielkość trzeciej płyty Wolf Parade spowodowane były w dużej mierze wyśrubowanym poziomem „Dragonslayer”. Teraz pozostaje czekać na przyszłoroczne (znając ich tempo pracy) studyjne dokonania Spencera i zapewne także Dana, no i żałować, że obaj nie przyjadą jednak na jesieni do Krakowa.
Komentarze
[27 grudnia 2010]
[13 sierpnia 2010]