David Sylvian
Manafon
[Samadhi; 14 września 2009]
O legendarnym, free-jazzowym koncercie Ornette’a Colemana w klubie Five Spot, Charles Mingus powiedział: Gdyby ci goście byli w stanie zagrać utwór ponownie, przyznałbym, że coś w tym jest… i to jest doprawdy ten sam problem, który ja mam z ostatnimi improwizowanymi albumami Davida Sylviana. Oczywiście chodzi tu o pewien skrót myślowy; intencjonalnie pozbawiony kręgosłupa struktury, „Manafon” nie odrzuca ze względu na przyjętą metodę twórczą, ale z powodu ewidentnego braku inwencji i celu. Radykalna awangarda zbyt często staje się wymówką dla sztampy, co w przypadku Sylviana smuci po dwakroć: raz, że to zręczny innowator, dwa, że Artysta zupełnie przystępny (a onieśmieleni krytycy przyjmują te wtórne dźwięki z niemałym entuzjazmem! Automatyczna czołobitność wobec „sztuki eksperymentalnej” to wciąż powszechne zjawisko). „Manafon”, zorganizowany wokół jednakowych, apatycznych melorecytacji, snuje się bez przyczyny i bez powodu, jakby ćwiczenie cierpliwości słuchacza. Pozornie niekonwencjonalny materiał w istocie jest niezróżnicowany, przewidywalny i oczywisty (Jeśli masz wrażenie, że za chwilę skręcimy w prawo, NA PEWNO skręcimy w prawo). Można więc i tak odczytać bon mot Charliego Mingusa: jeśli żaden z tych utworów nie posiada charakterystycznych, dających się odtworzyć elementów, to znaczy, że wszystkie brzmią tak samo. To perwersyjna postać schematu.
Komentarze
[1 marca 2018]
[13 kwietnia 2010]
[9 marca 2010]
[31 grudnia 2009]
[24 grudnia 2009]
[23 grudnia 2009]
[23 grudnia 2009]