Ocena: 8

Something Like Elvis

Cigarette Smoke Phantom

Okładka Something Like Elvis - Cigarette Smoke Phantom

[Post post; 2002]

Co przeciętnemu Polakowi mówi nazwa Szubin? Czy przeciętny Polak w ogóle wie, gdzie znajduje się Szubin? Przyznaję bez bicia - dopiero wczoraj sięgnąłem po atlas, by sprawdzić, gdzie właściwie położona jest ta słynna miejscowość. Dlaczego słynna? Z Szubina bowiem pochodzą członkowie jednej z najoryginalniej brzmiących kapel alternatywnych w naszym kraju - Something Like Elvis.

Zespół założyli w 1994 Bartek Kapsa (perkusja), jego brat Kuba (wokal, bas) i Sławek Szudrowicz (gitara, wokal). W takim składzie istnieli przez pierwsze dwa lata działalności i wtedy też pojawiła się nazwa Something Like Elvis, dla której inspiracją były słowa Nicolasa Cage'a wypowiedziane w filmie "Dzikość Serca". W 1997 roku grupę zasilają Marek Szymborski (akordeon, eletr. pianino, syntezatory) i Artur Maćkowiak (gitara, bas). W tym samym roku ukazuje się też debiut płytowy formacji - "Personal Vertigo", niespełna czterdziestominutowa mieszanka hardcore'u z muzyką noise przyprawiona dźwiękami akordeonu. W roku 1998 muzycy koncertują z tuzami niezależnego grania, kanadyjską grupą Nomeansno. Rok później wydają drugą płytę ("Shape"), która stylistyką nie odbiegała od debiutu, moim zdaniem była jednak nieco mniej przystępna. Po wydaniu materiału zespół wyjeżdża na długie tournee, gdzie supportuje słynne Fugazi. W końcu ukazuje się "Cigarette Smoke Phantom", po której grupa decyduje się zawiesić działalność na czas nieokreślony.

Trzeba przyznać, że SLE jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych za granicą polskich grup. Występowali w Holandii, Belgii, Austrii, Niemczech, Czechach, Szwajcarii, Włoszech, a także w Słowenii i Chorwacji. Przyznacie - nieźle. Zagraniczne wojaże sprawiły, że zespół słabo dał się poznać rodzimym fanom (do nich od lat należy m.in. Kazik Staszewski). SLE ciągle pozostaje więc kapelą niszową, w dużej mierze znaną z koncertów, a i tych w Polsce nie zagrali zbyt dużo. Chłopaki obrali drogę muzycznego rozwoju z dala od rozgłosu i blasku, przeciwstawili się schematowi, że najpierw trzeba zaistnieć na własnym, lokalnym rynku, by móc zaistnieć za granicą. Swoją koncepcję realizowali konsekwentnie nagrywając przy tym płyty, które spokojnie lokują się w czołówce krajowych zestawień płyt niezależnych.

Nie inaczej jest z "Cigarette Smoke Phantom", na którą czekaliśmy trzy lata, a która przynosi stanowczą zmianę wizerunku zespołu. Nie jest to już hardcore'owa rąbanina, punkowa agresja i gitarowy zgiełk. SLE dojrzało, uspokoiło się, zastanowiło, co zaserwować i wydało na świat transową perełkę. Pojawiły się syntezatory i elektryczne pianino, dodatkowe bębny czy organy. Płyta jest rozbudowana, cechuje ją brzmieniowa różnorodność i elastyczność. Wokal został złagodzony, tak jakby chłopaki kazali nam odpocząć od brudu z "Personal Vertigo" czy "Shape". Jest niesamowicie klimatyczny, przystępny, niemal nastrojowy. Pierwsze dwa utwory naznaczone spokojem, a ten drugi, z porankiem w tytule ("Morning In Melbourne"), faktycznie przypomina początek dnia. "Space Trip" niesie ze sobą postrockowe echo, a gitary przybierają coraz to żywsze barwy, nie rozgrzewając się jednak do czerwoności. To jeden z tych utworów, które na koncercie spokojnie zamienić można w kilkunastominutową improwizację. "Song For Alexandra" wita nas ciekawą grą perkusji i prowadzi dalej smutną melodią. W "Mastershot" urzeka mroczny wokal współgrający z niepokojącymi dźwiękami wokół. Najpiękniejszy dla mnie numer pojawia się jednak mniej więcej w połowie płyty. To krótki "Egzistantional Limerick". Dlaczego najpiękniejszy? Tego nie zdradzę, to uczucie bardzo subiektywne, a ocena i tak należy do słuchającego. Ja wiem natomiast, że płyta bez tego utworu byłaby całkiem inna, i chociaż trwa tylko nieco ponad dwie minuty, bez niego byłoby pusto, dopełnia całości i bezsprzecznie stanowi zaplecze klimatyczne ogółu. Zaraz za nim "Cardiac" przywodzi na myśl "Morning Bell" Radiohead, a "Phantom" nadaje transowej świeżości, którą potęgują ciche dźwięki akordeonu. Muzyczną wędrówkę kończy "Someday, Somewhere...", z gościnnym udziałem Barbary Podgórskiej z grupy Tissura Ani.

"Cigarette Smoke Phantom" w kwestii poszczególnych utworów pokazuje bardzo szerokie pole interpretacyjne. Grupa nie poprzestaje tylko na mocnym brzmieniu, za sprawą akordeonu i pianina osładza dźwięki, sprawia, że płyty świetnie się słucha (choć - przyznaję - potrzebowałem na to kilku wieczorów), a miejscami jest nawet przebojowo. Nie zmienia to jednak faktu, że całość wciąż mieści się w pojęciu mocnego, gitarowego grania, osadzonego w postrockowej przestrzeni.

Tomasz Łuczak (6 sierpnia 2003)

Oceny

Kamil J. Bałuk: 9/10
Piotr Wojdat: 9/10
Tomasz Łuczak: 8/10
Przemysław Nowak: 7/10
Średnia z 16 ocen: 8,18/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: SLE na OFFie po latach
[9 sierpnia 2010]
Zdjęcia z Off Festival http://www.mmbydgoszcz.pl/7347/2010/8/9/bydgoskie-zespoly-na-off-festival?category=news

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także