Ocena: 3

My Morning Jacket

Evil Urges

Okładka My Morning Jacket - Evil Urges

[Ato Records; 10 czerwca 2008]

Sukces poprzedniej płyty My Morning Jacket, która z perspektywy czasu jawi się jednym z najciekawszych dokonań epickiego, amerykańskiego rocka lat zerowych, polegał na umiejętnym połączeniu rozmaitych sprzeczności. Piosenki takie jak „Lay Low” czy „Into The Woods” z jednej strony chwytały stadionowym, przesterowanym testosteronem Bruce’a Stringsteena, z drugiej strony subtelnie uwodziły finezyjnym liryzmem spod znaku Briana Wilsona. My Morning Jacket – zespół przez wielu traktowany z przymrużeniem oka, określany mianem „spadkobierców grunge’u”, w rzadki sposób potrafił łączyć tradycję z nowoczesnością, melancholię z rockową zadziornością, epicki patos z niewybrednym humorem. Któż inny pokusiłby się o napisanie kapitalnego, poruszającego country-walca z tekstem A good showerhead and my right hand, the two best lovers that I ever had ? Wydawało się, że ekipa prowadzona przez Jima Jamesa złapała stylistycznego byka za rogi i będzie teraz na nim pewnie przemierzać amerykańskie bezdroża. Udało się jej bowiem to, co nielicznym (Dan Bejar, Sufjan Stevens) - przemówienie językiem zakorzenionym w amerykańskiej tradycji (Young, Wilson, Springsteen), tak że zabrzmiał on świeżo, współcześnie, jak najnaturalniej.

Znając My Morning Jacket, można się było spodziewać, że „Evil Urgens” zaskoczy, niestety nie jest to miłe zaskoczenie. Trudno zrozumieć, dlaczego James, obdarzony jednym z najbardziej charakterystycznych głosów, dołączył nagle do licznego grona marnych podrabiaczy Prince’a. Hardrockowo-funkowy początek zapewne sprowokował wielu do sprawdzenia, czy do odtwarzacza nie trafiła przypadkiem jakaś inna płyta. Niestety tak właśnie brzmią dziś My Morning Jacket, usilnie zabiegając o degradację z pierwszej ligi epickiego country-rocka. Trzeba przyznać, że nowy album zaczyna się wręcz katastrofalnie, na pięć pierwszych piosenek mamy jedną znośnie przeciętną („I’m Amazed”), dwa kuriozalne połączenia Prince’a z Deep Purple („Evil Urgens”, „Highly Suspicious”), nieudolne Radiohead („Touch Me I’m Going To Scream”) i kojarzące się z najgorszymi, ostatnimi dokonaniami U2 „Thank You Too”!

Dlaczego ludzie, którzy powinni spokojnie „robić swoje”, zachowują się jak dzieci zagubione we mgle? Odpowiedzią może być poziom piosenek utrzymanych w mniej więcej my-morning-jacketowej konwencji. Daleko im bowiem do utworów znanych z „It Still Moves”, nie mówiąc już o „Z”. Możliwe więc, że panowie starali się uciec przed kompozycyjną słabością w różnorodność stylistyczną. Niestety na „Evil Urgens” broni się tak naprawdę tylko kilka utworów. Może się podobać zagrany nieco po lambchopowemu „Sec Walkin”. „Librarian” to uboższy krewniak kapitalnego „Golden” z „It Still Moves”, no ale to wciąż ta sama krew. Rozczarowują natomiast zdecydowanie zakrojone na wielką skalę epickie „Smokin from Shootin” i „Touch Me I’m Going To Scream pt. 2”. Zamykający płytę singiel zbudowany jest na podobnych patentach, co „There Goes The Fear” Doves (taneczny beat, stopniowe rozbudowywanie kompozycji, melancholijny wokal), lepiej go jednak z kawałkiem panów z Manchesteru nie porównywać.

Można oczywiście biadolić, załamywać ręce itp. Sytuacja nie jest jednak tak dramatyczna, jak mogłoby się wydawać. Przecież wszyscy spragnieni muzyki Jima Jamesa i spółki dostali w tym roku wspaniały prezent-niespodziankę w postaci debiutu Fleet Foxes. Czy żądanie jeszcze jednej świetnej płyty utrzymanej w stylistyce My Morning Jacket nie byłoby przesadą?

Piotr Szwed (12 lipca 2008)

Oceny

Kamil J. Bałuk: 5/10
Piotr Szwed: 3/10
Średnia z 4 ocen: 5,75/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także