The Gutter Twins
Saturnalia
[Sub Pop; 2008]
Zauważyłem, że każdy, kto pisze o Dullim, ogłasza i próbuje udowadniać, że od zawsze jest jego prawdziwym fanem, że zna wszystkie jego wcześniejsze projekty, oraz, że wiąże go z Dullim wyjątkowa więź. Bez tego ani rusz, bo fani cię zjedzą. Chyba wszystkie recenzje płyt Grega Dulliego mają charakter osobisty. Wiele z tych tekstów prowadzonych jest w formie monologu skierowanego w stronę lidera, miejmy nadzieję, dalej czynnego The Twilight Singers. Nabożny stosunek do Grega nie jest nieuzasadniony. Podobnie to, że wszyscy wybaczają mu kolejne piosenki, w których nadużywa słowa „baby”, da się zrozumieć. On po prostu potrafi to robić i mógłby sobie dalej tworzyć betonowo-rockowe ballady, i chyba nikt nie miałby do niego pretensji, jeśli by tylko stworzył kilka świetnych numerów na płytę. Ja również bym tym nie pogardził. Jeśli chodzi o znajomość dyskografii Afghan Whigs i The Twilight Singers też nie mam kompleksów, więc pozwólcie mi napisać swoje, nie wysyłajcie mi gróźb na naszej-klasie. Jeszcze jakiś czas temu pisałbym zapewne podobnie jak ci, którzy tekst o Dullim mają za sobą. Nie zraziło mnie „Powder Burns”, bo mimo wyraźnie słabszej formy było tam kilka bardzo dobrych utworów. Potem przyszedł Lanegan i wszystko zepsuł.
No dobrze, może nie stało się to tak gwałtownie. Komu nie marzyła się współpraca tych dwóch panów po usłyszeniu „Number Nine”? A i przecież „Live With Me” było coverem bardzo udanym. Koncert w Proximie zapamiętam na bardzo długo i zapamiętam go naprawdę dobrze (również ze względu na osoby wtedy mi towarzyszące – fani Dulliego to fajni ludzie), ale patrząc z perspektywy czasu, widzę, że już wtedy Greg obrał kierunek, który teraz zaowocował płytą słabą. Wkurzyłem się. W tej recenzji nie będzie zwracania się do Dulliego na „ty”.
Tak właśnie, Lanegan. Wiecie pewnie co to za postać, a jeśli nie, to musicie udawać, że wiecie, bo „gostek” jest w pewnych kręgach znany i poważany. Nie są to raczej moje kręgi i nigdy nie potrafiłem fascynować się „surowością” i „męskością” jego wokalu. Przymiotniki w cudzysłowie, bo te dwie rzeczy to dla mnie niestety po prostu charczenie. Może w skamieniałej, poważnej twarzy śpiewającej „Boogie Boogie” w Proximie było jakieś bossostwo, ale ja tego nie czułem. Dodatkowo pech chciał, że te piosenki The Gutter Twins, w których Mark robi za coś więcej niż chórek wspierający Dulliego, to akurat te słabe utwory. Żeby nie być gołosłownym, weźmy takie „Idle Hands”. Fatalny, napompowany kawałek. Gdy usłyszałem ten numer na myspace byłem, delikatnie mówiąc, wstrząśnięty. Fascynujące, w jak pusty sposób tu się nic nie dzieje. Cztery i pół minuty, z których zdołałem zapamiętać ledwie ten kanciasty i prymitywny riff, oraz to, że Lanegan zaczął śpiewać pierwszy. Teraz, kiedy słucham całej płyty, mam już odruch jak pies Pawłowa – śpiewa Lanegan – skipuję. Wyjątkiem jest całkiem przyzwoite „Bete Noire”, ale wiadomo, że wyjątki potwierdzają regułę.
I jeszcze pół biedy, gdyby ten mruczek był jedyną rzeczą, która na „Saturnalia” rozczarowuje. Mojego serca nie pokrzepiła również sama muzyka. Na całej płycie nie ma żadnych pomysłów, żadnych uniesień przypominających o „Teenage Wristband”, żadnych melodii na miarę „The Twilite Kid”. Ani jednej takiej piosenki! W ogóle o Dullim z debiutu The Twilight Singers możemy zapomnieć. „Each to Each”, które miało chyba nawiązywać do płyty z łabądkami, ratuje tylko wokal, bo muzyka raczej nie grzeszy znanymi nam z „Twilight” zwiewnością i uczuciem. Mogę pochwalić „Seven Stories Underground”, które zbliża się klimatem do debiutu i to z dużo lepszym skutkiem (to zresztą największa niespodzianka – Lanegan potrafi dać sobie spokój z popisami i po prostu zaśpiewać).
Gadanie, że Greg wraca do tego, co wyczyniał z Afghan Whigs, to bzdura, którą czytam chyba najczęściej. Bo co, jest głośniej? Zlitujcie się, przecież tu nie ma śladu po Afghanach. Nie ma nawet czegoś, co mógłbym nazwać przebłyskami. Może poza wyżej wspomnianym „Seven Stories Underground” czy „God's Children”, które po prostu zbliżają się do „zwykłych” piosenek The Twilight Singers. Można się też powzruszać do „Front Street”, ale to zdecydowanie za mało, kiedy po drugiej stronie czai się niewiarygodnie wprost nijakie „Who Will Lead Us?” czy „All Misery / Flowers”, które nie jest niepokojące, tylko nudne.
Facetem z jajami można być nagrywając również dobre piosenki. Tylko jakiś wewnętrzny opór nie pozwala mi dać oceny niższej o jeden punkt. Nie chcę, ale muszę, Greg.