Ocena: 6

Familjen

Det Snurrar I Min Skalle

Okładka Familjen - Det Snurrar I Min Skalle

[Adrian / Hyb; 28 marca 2007]

Bez znajomości języka szwedzkiego niewiele można się dowiedzieć o projekcie Familjen. Zacznijmy więc od strony wizualnej. Właściciel jednego z bodaj najmniej atrakcyjnych szablonów na MySpace odkupuje jednak grzech braku zamiłowania do estetyzmu rewelacyjnym teledyskiem do numeru „Det Snurrar I Min Skalle”. Gdyby David Byrne i Brian Eno w 1980 roku mieli pod ręką kogoś takiego jak reżyser Johan Söderberg, prawdopodobnie zatrudniliby go do zobrazowania swoich nowatorskich, jak na tamte czasy, pomysłów samplingu żarliwych ewangelickich przemówień, egzorcyzmów i politycznych debat. Klip do tytułowego kawałka to bowiem czarno-biały zapis neurotycznego wystąpienia kaznodziei, zarejestrowany przed czterdziestu laty. Zapętlone kadry religijnych uniesień i powtarzalność reakcji nawiedzonego tłumu idealnie zsynchronizowane z mechanicznym brzmieniem electro-popu sprawiają, że ten niespełna czterominutowy film pretenduje do miana mojego ulubionego muzycznego obrazu 2007 roku. Prawdziwy majstersztyk.

Za nazwą Familjen ukrywa się szwedzki producent muzyki elektronicznej, Johan T. Karlsson. Klasyczna historia: zbyt nieśmiały, aby upubliczniać swoje własne dzieła, nagrywa dla przyjemności, do szuflady. Za namową przyjaciół decyduje się w końcu na kilka występów na żywo, a te spotykają się z bardzo ciepłym przyjęciem i owocują obecnością w line-upie popularnego festiwalu Hultsfred i nagraniem solowej płyty. Do hollywoodzkiego happy endu brakuje tylko wypłynięcia poza wody Morza Bałtyckiego i zaistnienia w rocznych podsumowaniach globalnych serwisów (jeśli nie albumem, to przynajmniej singlem). Co, wbrew pozorom, wcale nie jest nierealne, gdyż dzięki świetnym płytom The Field, Tough Alliance i Studio oczy muzycznego świata coraz śmielej zerkają w stronę Szwecji. Mogę się mylić, ale wolałabym mieć rację.

Album „Det Snurrar I Min Skalle” jest fuzją fluorescencyjnych trendów kreowanych przez wschodni Londyn i szwedzkiego zamiłowania do uporządkowanych, syntetycznych brzmień skrojonych podług wskazówek miłujących symetrię projektantów z IKEI. Synthpop, elektro-pop, indie-techno? Nieważne i tak wszyscy wiemy, że chodzi o pozamiatanie danceflooru. A co najmniej cztery utwory z albumowej dziesiątki zdają się krzyczeć do mnie: YOU CAN DANCE. I co gorsza, wbrew rozsądkowi oraz dotychczasowym doświadczeniom parkietowym, ja im wierzę. „Nån Gång” wchodzi z chwytliwym, nieskomplikowanym post-punkowym basem (prostota jest cool, czego dowód stanowi jedna z najsłynniejszych partii basu z „Psycho Killer”; chociaż wiadomo, że to nie ta sama liga), czas na wszechobecne klawisze, i wjeżdża ciekawie zdublowany wokal a la harmonie Klaxons (chyba to, co u londyńczyków było najciekawsze). W „Det Vet Du” bawią się nieco commodore’owymi dźwiękami Hadouken!, by potem pokazać im kto trzydzieści lat temu rządził nie tylko w Düsseldorfie, czyli Kraftwerk wiecznie żywy. „Huvudet I Sanden” oraz najlepszy na krążku „Det Snurrar I Min Skalle” nie pozostawiają wyboru - zamiast dyskutowania Žižka i aktualnego kursu dolara wolę taniec. Kapitalnie popowe wokale wtopione w generowane przez diabelskie maszyny bity, eightiesowe brzmienie syntezatora i dobra melodia. Pisanie piosenek wydaje się takie proste.

Reszta albumu stanowi całkiem niezły soundtrack do podróży przez grudniową aurę. Chłodne pasaże elektronicznych bajerów (choć raczej niezbyt finezyjnych), tu przywołane OMD, tam inne tuzy synthpopu wplecione w estetykę techno. Może na papierze nie wygląda to najlepiej, ale zimowe klasyki The Cure zostawiam na półce. Dla duszy mam „Wrapped In Grey” XTC, dla ciała biorę Familjen.

I chociaż Szwedzi na każdym kroku dają nam cały szereg powodów, aby ich nienawidzić: począwszy od dziwacznych przyzwyczajeń kulinarnych (tortilla z puree, parówką i sosem krewetkowym?!?), przez niepokojący fetysz nikomu niepotrzebnych gadżetów do mieszkania, a na niechlubnej karcie eurodance’owych koszmarów produkowanych seryjnie w latach dziewięćdziesiątych z Niemcami i Włochami do spółki skończywszy, to nowa scena tamtejszej muzyki taneczno-elektronicznej stanowi doskonały pretekst, aby wymazać te wszystkie przewinienia z pamięci.

Marta Słomka (14 grudnia 2007)

Oceny

Kasia Wolanin: 6/10
Kuba Ambrożewski: 6/10
Marta Słomka: 6/10
Piotr Szwed: 6/10
Średnia z 10 ocen: 6,6/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także