Donna Regina
More
[Karaoke Kalk; 6 listopada 2007]
Nie wiem jak w życiu osobistym, ale na płaszczyźnie zawodowej małżeństwo Jenssenów dotychczas skutecznie unikało większych kryzysów, nagrywając płyty w najgorszym wypadku bardzo przyzwoite, takie jak „Late” czy „Slow Killer”. Wielbicielom minimalistycznej, leniwej elektroniki i avant-popowych melodii z pewnością nie trzeba reklamować takich albumów jak „Quiet Week in the House” czy „Modern Classic” – oba, powracające regularnie w rozmaitych podsumowaniach, zestawieniach, skutecznie, a przede wszystkim zasłużenie wypracowały sobie status „współczesnych klasyków”. Donnie przez wiele lat udawało się nie nudzić, co, jeśli weźmie się pod uwagę programową statyczność jej muzyki i brak stylistycznych wolt, jest naprawdę wielkim osiągnięciem. Inną wyjątkową zdolnością niemieckiego duetu było umiejętne wprowadzanie słuchacza w stan przyjemnego nienasycenia. Po wysłuchaniu kończonych z klasą, w odpowiednim momencie płyt, zawsze miało się ochotę na więcej. Niestety, „More” to pierwszy album Donny Reginy, który nie pozostawia po sobie takiego, bardzo pozytywnego wrażenia.
Tych, którzy cenili poprzedniego, mającego swoje wielkie momenty „Slow Killera” rozczaruje zapewne zdecydowana dominacja pierwiastka elektronicznego nad gitarowym. Jeśli liczyliście, że „More” zapewni wam więcej urokliwych popowych retro perełek w postaci „End Of September” czy „How Beatifull”, to czeka was spore rozczarowanie. Nowy album Donny Reginy w całości składa się z prawie stuprocentowo elektronicznych, syntezatorowych refleksyjno-medytacyjnch dźwięków. Niestety, właściwie poza najlepszymi na płycie „Cry Baby” i „Heart oh Heart” nie są one w stanie skupić na sobie uwagi, wciągnąć i oczarować, przepływają jak monotonne krajobrazy, podczas nużącej podróży wolnym polskim pociągiem. Gdzieś ulotniła się umiejętność pozornie niedbałego szkicowania fantastycznych melodii, gdzieś znikło wyczucie towarzyszące pisaniu zwykłych-niezwykłych, minimalistycznych, gnomicznych tekstów. Niestety, perfekcyjnie wyprodukowane dubowe podkłady Gunthera Jenssena w pojedynkę tego albumu nie pociągną.
Ok, płyta przesłuchana, recenzja napisana, mogę już wysiąść z tego wlekącego się pociągu, mogę wejść do miasta i zapomnieć o tym męczącym „More”, ciesząc się dobrymi albumami, których w tym roku nie brakuje. Radosnemu oderwaniu się od najnowszej płyty Niemców towarzyszy jednak jakiś smutek i rozczarowanie. Why does it make me blue – happy without you Donna Regina?