Ocena: 4

Ulver

Shadows Of The Sun

Okładka Ulver - Shadows Of The Sun

[Jester; 1 października 2007]

„Trickster” znaczy „błazen”. W kulturze europejskiej tradycja instytucji błazna wiąże się przede wszystkim z powstaniem nowożytnego państwa i późniejszym jego przekształceniem w monarchię absolutną. Pewien znakomity współczesny prozaik polski (którego publicystyczne wynurzenia na łamach „Gazety Polskiej” tak znakomite już nie są) napisał ongiś, że najtrafniejszą charakterystyką absolutyzmu jest stwierdzenie: „pozbyto się błaznów” (czy jakoś podobnie napisał). Ale błazen to także psotnik, w wielu kulturach ucieleśnienie przedstawiciela boskiego panteonu, którego atrybutem jej chaos. Zadanie błazna to obnażać prawdę, zaś narzędzie w jego rękach – ironia, satyra, parodia i przesada.

Wybaczcie dydaktykę, lecz w tym przypadku uważam ją za konieczną. Najłatwiej byłoby powiedzieć: „oto recenzja albumu, którego wady przesłoniły zalety”. To jednak w żaden sposób nie wyjaśnia, dlaczego „Shadows Of The Sun” zaznacza upadek (w mojej opinii) jednego z najgodniejszych zespołów bieżącej dekady. Do „błazna” odwołałem się więc nie bez powodu. Błaznem, który przestał być zabawny jest Trickster G. vel Garm vel Kristoffer Rygg – lider Ulver. Ach, Garm – postać wyjęta wprost z recenzenckiego piekła. Bezkompromisowy black-metalowiec, który jednego dnia nagrywa tradycyjny norweski folk z pięknymi chorałowymi harmoniami („Kveldssanger”), innego minimalistyczną „muzykę do wewnętrznego filmu” („Perdition City”). W każdym z posunięć Ulver i Garma drży pretensjonalność i przesada. Muzyka Ulver była i jest przesadna. Chaotyczna. Czegóż innego spodziewać się po zespole (projekcie?), który hasłem jednego ze swych albumów uczynił zawołanie „Viva megalomania!” („Blood Inside”). Zupełnie więc rozumiem tych, którym na dźwięk słowa „Ulver” cierpnie skóra. To podobnie jak z filmami Andrzeja Żuławskiego – dla jednych kinowa grafomania, dla innych (w tym niżej podpisanego) histeryczny i stojący na granicy rozpadu – ale jednak – manifest! A zatem, dla tych, którzy nigdy nie kupili rozpasanej poetyki Ulver: „Shadows Of The Sun” – kolejna płyta zespołu jeszcze lepiej niż poprzednie podkreśla brak gustu jego członków. Wszystkich innych zapraszam do dalszej lektury.

Nie łatwo jest być fanem Ulver. Nie pomagają skoki stylistyczne, których na przestrzeni lat Garm wykonał tak wiele; nie pomagają kolejne próby muzycznej tolerancji, na które nieustannie wystawiają nas Norwegowie. Ja, jak zauważyliście może, nie próbuję nawet ukryć przywiązania do Ulver. Postaram się jednak wytłumaczyć, dlaczego tym razem skok okazał się skokiem w przepaść, a próby nie zdali sami muzycy. Otóż, co jeszcze raz podkreślę, spajającym elementem wszystkich zróżnicowanych produkcji zespołu było poczucie przekraczania barier zdrowego rozsądku, dobrego smaku. Trickster G. potrafił, jak nikt być może, ukręcić z gówna bicz i zachować przy tym świadomość, że gówno pozostaje gównem, a jego użycie, choć z gruntu nieprzyjemne, jest celowe i uzasadnione. Liczył się dystans, samorefleksja. Tak było, gdy na „Perdition City” recytował nam pretensjonalne monologi, żywcem wyjęte z trzeciorzędnego kryminału. Tak było, gdy w jednym z utworów na „Blood Inside” wstawił zagraną na syntezatorze fugę (?) Bacha. „Viva megalomania!” krzyczał Trickster G., tym samym nokautując wszystkich biorących jego posunięcia za śmiertelnie poważne. Kiedy więc na stronie Ulver pojawiły się pierwsze zdjęcia promujące nowy album – zdjęcia, na których przebrani za mnichów muzycy stali po pas w potraktowanej Photoshopem wodzie (uch…) – pomyślałem: „to tylko kolejny ze zręcznych wybiegów w prześmiewczy ton”. „Shadows Of The Sun” miało zweryfikować moje przypuszczenia.

Co więc poszło nie tak? Dlaczego ja, obrońca i rzecznik kultury Ulver, w pierwszej na łamach Screenagers.pl recenzji płyty tego zespołu zmuszony jestem zabrać głos, mimo wszystko, krytyczny? Oto bowiem wspomniany już skok w przepaść to skok w samozadowolenie, „skok w wiarę” – wiarę, że tym razem „bez zająknienia wypowiemy strofę poważną i znaczącą”. To opinia subiektywna – być może ja nie jestem już w stanie dostrzec drugiego dna ironii, które tkwi w tej ociężałej, lecz pustej formie. Ale skoro męczę się z recenzją, a ta jest przecież wyrazem subiektywnego wrażenia, wolę uznać, że błąd nie tkwi we mnie, ale w Ulver. A Ulver naprawdę uwierzył, że korzystając z topornych plam syntezatorów, potraktowanego pogłosem fortepianu i szeptanych liryków pokroju: Someone dies/ someone lives/ in pain, jest w stanie przeskoczyć ze swojej ligi histerycznej formy, do ligi nastrojowej muzyki kameralnej (na którą powoływali się członkowie zespołu). O ile więc do tej pory z wad Norwegowie potrafili zrobić swoje największe zalety, na „Shadows Of The Sun” kompletnie tę umiejętność zatracili. O, wziętej na poważnie grafomanii jest tu więcej, choćby to: We fear the things/ we don’t understand/ the powers of good/ and evil. Zaś kompozycyjnie też niewiele się dzieje. Toporne syntezatory, o których już pisałem, stanowią serce albumu – wyznaczają bazę dla zdekoncentrowanych ozdobników melodycznych i, (po raz pierwszy) pozbawionych charakteru, partii wokalnych lidera. Gdyby zgodnie z zapowiedziami na „Shadows Of The Sun” znalazła się muzyka kameralna w tradycyjnym tego terminu znaczeniu – np. kwartet smyczkowy – połączenie jej z aranżacyjnymi rozwiązaniami a la Ulver faktycznie mogłoby stanowić smaczek. A tak, mamy elektroniczną, potraktowaną zbyt dosłownie nudę z żywymi smykami tylko gdzieniegdzie dodanymi jako element tła. Czy zatem Garm zupełnie postradał zmysły? Nagrał płytę złą ideowo i przeciętną muzycznie? I tak, i nie. Zła ideowo – tak, przeciętna muzycznie – tak. A jednak posłuchajcie tego, co zaczyna się dziać na wysokości 1:26 w „All The Love”. Tutaj akurat zapowiadane nawiązania do Davida Sylviana okazały się trafione. Albo cover „Solitude” Black Sabbath, który może nie jest zbyt rewolucyjny, ale przywołuje na myśl dotychczasowe pokrętne pomysły zespołu. Nie ma zatem wątpliwości, że to spod ręki Trickstera G., Torego Ylwizakera i Jørna H. Sværena wyszedł ten album.

I tak, metodą kolistej narracji, wracamy do początku. Jeśli absolutyzm pozbył się błaznów, to Trickster G. stojąc jedną nogą w samozachwycie i dosłowności powinien zmienić pseudonim. Jego wcześniejsze barokowe konstrukcje weszły w schyłkową fazę – skrajny manieryzm. „Shadows Of The Sun”, tak? A więc Król Słońce przestał błaznować i zasiadł na tronie. Jeszcze jeden taki „eksperyment” i nie przeżyje żaden z poddanych.

Paweł Sajewicz (31 października 2007)

Oceny

Krzysiek Kwiatkowski: 6/10
Paweł Sajewicz: 4/10
Średnia z 9 ocen: 6,11/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także