PJ Harvey
White Chalk
[Island; 24 września 2007]
Polly i pianino. Sprawiający wrażenie przewidywalnego album, ale... Wydawać by się mogło, karkołomna decyzja, wysuwająca na pierwszy plan instrument klawiszowy i wokal, ale...
Już pierwszy utwór daje klucz do zrozumienia tego albumu. 1:37 krzyk we fragmencie Come! Come! Come here at once! – diametralny kontrast z szeptaną resztą tekstu. Polly operując pianinem i własnym głosem nie inwestuje w wiele ozdobników tła. W przekroju całej płyty nie wydają się one potrzebne, chociaż pewnie wielu słuchaczy będzie zaskoczonych minimalizmem „White Chalk”. Esencją tego albumu są oszczędne, lecz niebanalne pomysły na rozwiązania melodyczne w poszczególnych piosenkach. Weźmy następny w kolejności „Dear Darkness”. Kilka klawiszy i „skaczący” po nich wokal. Nawet pomijając ponury kontekst liryków, nie sposób nie poczuć niepokojącego nastroju. Podobnie jest w singlowym „When Under Ether” – instrumentalna wersja mogłaby służyć za podkład do sceny w filmie grozy. Deszcz, stukot kroków po brukowanej ulicy, blednące światło gazowej latarni, w kałuży odbija się ostrze noża.
W utworze tytułowym, najbardziej przebojowym – chociaż słowo „przebój” w odniesieniu do każdej z piosenek zawartych na „White Chalk” to lekkie nadużycie – Polly sprawia, że czuje się zimny wiatr smagający południowe wybrzeże Anglii. Klify i zapewnienie przy akompaniamencie harmonijki, o tym że „w białych kredowych wzgórzach zgniją moje kości”. Kiedy PJ śpiewa o podrapanych dłoniach i krwi na rękach, pomagając sobie jedynie gitarą akustyczną, wydźwięk liryków nabiera dość przerażającego kształtu.
Dalsza część albumu to zatapianie się w mollowych akordach. Niekiedy nawet jedynie w poszczególnych nutach – jak ma to miejsce w „Broken Harp”, krótkiej historii o wybaczaniu. Syreni śpiew w „Silence” i The Mountain”, rozmowy z przodkami w „To Talk To You”, rodzinne kłótnie w „The Piano” czy ostatnie pożegnania i concertina w „Before Departure” to fragmenty, wydaje się, bardzo osobistych impresji, zarówno w przekazie, jak i odbiorze.
Dlatego dokładniejszy opis „White Chalk” wydaje mi się zbędny. Nieco ponad pół godziny spędzone w towarzystwie Polly, pianina i sprawiającego wrażenie przewidywalnego albumu, ale... przepięknego w swoim minimalizmie, to podiumowe dwa kwadranse tego roku.