Les Savy Fav
Let's Stay Friends
[French Kiss; 18 września 2007]
Les Savy Fav nigdy nie używali broni gładkolufowej. Ich strzały trafiały zawsze w samo serce przeciwników, robiąc z ich organów wewnętrznych miazgę. Precyzyjnie przygotowane i nie gorzej wykonane ciosy siały popłoch wśród wrogów. Tymczasem ich płytowy powrót, lamersko zatytułowany „Let’s Stay Friends” zasługuje ledwie na dwa akapity. Kapela, która, wydawało się, komponuje płyty w Laboratorium Hooków, teraz ma żałośnie niewiele do zaprezentowania. Kiedyś razem z Dismemberment Plan tworzyli horyzont dla nowoczesnego post-punku, stanowiąc komplementarną odpowiedź na rytmiczne eskapady kolegów z Waszyngtonu. Ponoć jedna z lepszych koncertowo kapel potrafiła na płytach, niesamowicie zdyscyplinowanych i przemyślanych albumach, zawrzeć pierwiastek energii tych oszałamiających gigów. Mowa o klasycznej trójce: „Cat and the Cobra”, „Rome”, „Go Forth”. Szczególnie środkowe dzieło, zaledwie dziewiętnastominutowa EP-ka, nie pozostawiała wątpliwości, ze zespół plasuje się pośród największych ostatniego dziesięciolecia. Tylko potwierdziła to znakomita kompilacja „Inches”. Trzy lata po niej wrócili jako dziady. Nie pomogli goście tacy, jak Eleonor Friedberger z The Fiery Furnaces czy Toko Yasuda z Enona.
Najpierw o plusach. Zasadniczo fani zespołu mogą być usatysfakcjonowani wystarczającym poziomem energii w „The Year Before 2000”, które zaiste fruwa. Zasadniczo powinni się wzruszyć przy „Comes and Goes”, z takich rzeczy też znamy tę kapelę. No i chyba właściwie tyle. Singlowy „The Equestrian” jest bardzo okej, ale wciąż mocno odgrzewany, jak i większość tych całkiem poprawnych kawałków. Serio, ta płyta jest po prostu do bólu przeciętna, niczym piąte Built To Spill. Niekiedy nawet idą w stronę Wolf Parade na szóstej płycie czy Sonic Youth na sto szóstej. Jeśli jednak ktoś z was nie zna dobrze ich twórczości, to naprawdę „Let’s Stay Friends” zostawcie sobie na sam koniec. Tim Harrington stracił zęby, nosi sztuczną szczękę i pampersa, co nie zmienia faktu, że chciałbym mieć pampersa w momencie gdy usłyszę, że przyjeżdżają do Polski. Na co się nie zapowiada chyba.