LCD Soundsystem
45:33
[iTunes; 17 października 2006]
Muzyka dla lotnisk, muzyka do zakupów w supermarkecie, muzyka dla seansu sado-maso. Czego to ludzie nie wymyślą? Najnowszym wpisem na liście „dźwięków użytkowych” jest stworzony pod patronatem firmy Nike, 45-minutowy utwór przeznaczony do treningu. O co chodzi z tym Nike? Złośliwi powiadają, że ambitniejszym zadaniem byłoby skomponowanie piętnastogodzinnego setu, mobilizującego eksploatowaną w wietnamskich fabrykach siłę roboczą do zwiększenia wydajności pracy. Mniej błyskotliwi przeciwnicy przedsięwzięcia podsumowali je hasłem „LCD Sellout System”, dokonując przełomowego jak na rok 2006 odkrycia powiązań na styku muzyki popularnej i wielkiego kapitału. Występujący tradycyjnie w podwójnej roli kreatora i ironicznego komentatora zjawisk pop-kulturowych James Murphy musi mieć niezły ubaw z całego tego zamieszania. Nie dość, że zrealizował projekt, który ponoć od dawna chodził mu po głowie (cały album w jednym kawałku), to jeszcze przy okazji udało mu się wbić kij w hipsterskie mrowisko (w kwestii zamiłowania Jamesa do tego typu przewrotnych działań odsyłam do zacnej recenzji debiutanckiego długograja LCD autorstwa kolegi Radkowskiego). Oto bowiem tworząc jeden z najbardziej intrygujących albumów roku 2006 pod obciachową banderą transnarodowego kapitału, Murphy zaciera dychotomiczną wizję hipsterskiego świata, w której niepokalanie poczęci, niezależni postępowcy przeciwstawieni są upośledzonej, mainstreamowo-prosystemowej bryndzy. Murphy brudzi szare kafelki niezależnych salonów przyklejonym do podeszwy buta gównem i mówi: „Patrzcie. Moje zdradzające ideały sierpnia, obrandowane wydawnictwo i tak jest 45 przecinek 33 raza ciekawsze od przynudzającej, zjednoczonej floty podziemia, w której się zasłuchujecie.” No przecież, że tak jest. Zacznijmy więc trening.
WIĄZANIE BUTÓW (3 minuty)
Przyspieszające sekwencje wiekowego syntezatora produkują automatyczne skojarzenia z początkiem „Spacelab” Kraftwerk. Odwołania do tuzów niemieckiej elektroniki zaczynają się jednak już przed odpaleniem albumu na odtwarzaczu. Okładka-szachownica to ukłon w stronę Manuela Göttschinga i jego epokowego „E2-E4” z 1981 roku; z tego samego źródła zaczerpnięty jest też pomysł jednotrackowego albumu. Murphy znów wykazuje się więc biegłą znajomością doniosłych zjawisk w historii muzyki popularnej, ale o tym będzie jeszcze później. Teraz wracamy do szatni, gdzie rozpędzone i operujące na wysokich obrotach dźwięki syntezatora wchodzą w interakcję z rytmicznymi akordami pianina.
ROZGRZEWKA (6 minut):
Pojawienie się w tej scenerii tanecznego bitu sygnalizuje początek treningu. Ciśnie się na usta hasło „Metropolis”, ale tym razem nie chodzi o następny utwór Kraftwerk z „Die Mensch-Maschine”, a o dorobek Giorgio Morodera. Klimat oldskulowego disco z drugiej połowy lat 70. utrzymuje się przez krótszą chwilę w formie czystej; po chwili skrzyżowany jest z brzmieniem delikatnie kąsającej naskórek, funkowej gitary. Po chwili dochodzi do tego wokal i otrzymujemy „Taniec z gwiazdami” w wersji z lat 70. Na parkiecie Donna Summer i Sly Stone. Owacje na stojąco. Maksymalna nota od Zbigniewa Wodeckiego. 14 milionów sms-ów od telewidzów.
PRZERWA NA PAPIEROSA (8 minut):
Targetem tego wydawnictwa najwyraźniej nie jest kadra herosów szykująca się od igrzysk w Pekinie, ale średnio wysportowany everyman potrzebujący podczas treningu niejednej chwili wytchnienia. Taka następuje w dziewiątej minucie utworu. Bit brzmiący trochę jak „Trans Europa Express” (ale ze zmodernizowanym taborem) jest przez chwilę jedynym zjawiskiem akustycznym, obudowywanym stopniowo przez następne minuty kolejnymi warstwami dźwięków. Głęboki groove syntezatorowego basu, halucynacyjne, rozmyte repetycje i niewinne dzwoneczki przeplatają się w najróżniejszych psychodelicznych konstelacjach siejąc wątpliwości czy specyfikami, które zażyliśmy podczas przerwy na pewno były tylko substancje smoliste i nikotyna.
MARSZOBIEG NOWOJORSKO-KOSMICZNY (12 minut):
Minuta numer 17. Ożywiony puls rytmu i wyraźniej zaznaczona linia basu tworzy surową, taneczną formułę, której właściwości bliskie są dokonaniom Liquid Liquid. Po chwili na miejscu zdarzenia pojawiają się dęciaki (która to już do cholery zmiana stylistyki, bo się pogubiłem?), a niezidentyfikowany osobnik bełkocze zniekształconym głosem coś o wywołanych muzyczną lekturą przenosinach w kosmos. Sens tym słowom nadaje pojawiający się kilka minut później melanż słabo zdyscyplinowanej sekcji dętej z elektronicznymi efektami, ewidentnie inspirowanymi importowaną z plantacji pod Bombajem florą.
W SIŁOWNI NIE MA ŻARTOW (10 minut):
Otrzeźwiający głos trąbki teleportuje nas z powrotem na ziemię, a konkretnie do najmodniejszej w mieście siłowni. Futurystyczny, tryskający energią disco-punk-funk przywołuje obrazy przerzucanego żelaza, wylewanego potu i aplikowanych przez ćwiczących ampułek z testosteronem (zwanym w branży „teściem”). Dobrze, że Murphy powstrzymał swoja kraftwerkowskie zapędy i nie wsamplował do tej części utworu dźwięków dyszących głęboko kolarzy z „Tour de France Soundtracks”. Obawiam się, że spociłbym się od samego słuchania.
ENO-PAUZA (6 minut):
Kończymy trening rozluźniającym mięśnie i nieco przydługawym ambientem, wracając tym samym do punktu wyjścia recenzji, jakim było lotnisko. Długą listę inspiracji i odwołań zamyka więc Brian Eno.
Porównując niniejszy tekst do wcześniej wspomnianej recenzji debiutu ktoś może spytać - no dobra, ale na czym polega różnica między tymi albumami? Zapożyczenia, mieszanka konwencji, hołdy pruskie - przecież to wszystko było już na self-titled. Zaprawdę powiadam wam, różnica między „LCD Soundsystem”, a „45:33” jest taka, jak między sypiącym wyuczonymi na pamięć aforyzmami, licealnym pseudointelektualistą, a wszechstronnie wykształconym i znającym 17 języków mistrzem erudycji. Szeroko zdefiniowane na debiucie inspiracje często nie były wykorzystywane do głębszych kompozycyjnych przemyśleń, wskutek czego najsłabsze momenty albumu osiadały na płytkiej dance-punkowej mieliźnie. Dopiero na „45:33” recykling konwencji przeprowadzony został w sposób twórczy, prowadzący do samodzielnych, oryginalnych i wielowątkowych wniosków. A z tego co pamiętam za takie rzeczy dostawało się na maturze bardzo dobry.