Ocena: 8

LCD Soundsystem

LCD Soundsystem

Okładka LCD Soundsystem - LCD Soundsystem

[DFA; 24 stycznia 2005]

To płyta, której nie musicie słuchać. Aby ją właściwie ocenić, wystarczy ją po prostu umieścić w rankingu najważniejszych płyt XXI wieku na jakimś wysokim, powiedzmy trzecim miejscu. Nie musicie jej słuchać, bowiem jej muzyczna zawartość jest niemal w całości zapożyczona, bywa czasem mieszaniną konwencji, niekiedy jasnym hołdem dla idoli Jamesa Murphy'ego (w zależności od interpretacji: lider LCD Soundsystem lub tegoż zespołu jedyny członek). Podobnie jest z tą recenzją, gdyż większość wniosków możecie przeczytać w dziesiątkach innych obcojęzycznych tekstów, bogato czerpiących z arsenału wypowiedzi współzałożyciela wytwórni DFA, na temat debiutanckiego krążka LCD Soundsystem. Nie ukrywam, to nieco frustrująca sytuacja, gdy słuchając "Never As Tired When I'm Waking Up" ostatecznie udowadniam sobie jak wspaniale osłuchany jestem, że bez problemu rozpoznaję w utworze ślady "Dear Prudence" The Beatles, po czym czytam na stronie kapeli Murphy'ego tłumaczącego, że od zawsze chciał "zrobić coś z sekwencjami akordów" piosenki z "Białego Albumu". Podobnie z kończącym album "Great Release". Ta co prawda kojarzyła mi się bardziej ze zredukowaną o symfoniczny sznyt "On Some Faraway Beach" Briana Eno niż z tytułowym utworem z tej samej płyty, czyli "Here Come The Warm Jets", w oczach Murphy'ego najlepszym finałowym kawałkiem w historii. Podobieństwo do tego utworu wskazuje jednak sam artysta.

O LCD Soundsystem usłyszano w 2002 roku, kiedy DFA, której spiritus movens jest James Murphy, wydał pierwszy singiel formacji, "Losing My Edge". B-side krążka stanowiło "Beat Connection". To wydawnictwo stało się niemałym wydarzeniem, ba, można powiedzieć, że za oceanem zrobiło furorę. Co prawda gdyby nie amerykańskie serwisy internetowe byłoby to z naszego grajdołka niedostrzegalne. Cóż, "Losing My Edge" to kawałek już kultowy. I to nie jedynie dzięki zapętlającej się transowości przypominającej nieco wydany rok później singiel "Me And Giuliani Down By The School Yard (A True Story)", ale przede wszystkim dzięki tekstowi, z którego wręcz skrzą się fantastyczne linijki. Mała dygresja: prawdopodobnie można będzie wyróżnić dwa stopnie wtajemniczenia dostępne dla większości polskich krytyków opisujących "LCD Soundsystem". Pierwszy stopień osiągną recenzenci widzący w "LCD Soundsystem" jedynie nieudolną zrzynkę z twórczości innych. Drugi osiągną dziennikarze postrzegający debiut przez pryzmat właśnie "Losing My Edge" i przyznający Murphy'emu rolę bezlitosnego krytyka show bussinesu. Nie wiem, czy wiele wyższy stopień jest mi dany, ale wiem, że tekst pierwszego singla trzeba traktować ze sporym przymrużeniem oka. Murphy w kapitalny sposób podsumowuje dzisiejszą sytuację fana muzyki. Otoczony setkami rankingów i tonami empetrójek musi znać "każdą dobrą piosenkę zrobioną kiedykolwiek przez kogokolwiek" (I heard you have a compilation of every good song ever done by anybody. Every great song by the Beach Boys. All the underground hits. All the Modern Lovers tracks). Takich zresztą odniesień w tym rewelacyjnym tekście jest więcej, więc zachęcam do poznania go w całości. Dostaje się też np. uczniom szkół artystycznych z Brooklynu chodzących w "ciasnych marynarkach i z zapożyczoną nostalgią za niepamiętanymi latami 80." Puenta jest wymowna: You don't know what you really want. Ale Murphy zdaje sobie sprawę, że w Ameryce, a i coraz bardziej dzięki internetowi na całym świecie, post-modernistyczny muzyczny gust jest obowiązujący. Dziś każdy może powiedzieć, że był na "pierwszym koncercie Can w Kolonii w 1968" lub, że "był przy tym, jak Captain Beefheart zakładał swój zespół". Murphy akceptuje to, w takim świecie czuje się jak ryba w wodzie. Przypomina ta postawa nieco Malkmusa komentującego "Crooked Rain, Crooked Rain", natomiast metoda tak otwartego przywoływania twórczości innych artystów w swoich nagraniach, bierze nieco z ekscesów KLF, którzy "kradzież" muzyki uczynili swoim orężem.

Murphy przyznaje, że "zawsze pomagał pisać ludziom recenzje". O tak! Ileż on gada! Tu uwidacznia się diametralna różnica między naszymi a zagranicznymi muzykami. Ci drudzy często chętnie opowiadają o swoich utworach, wydają opinię na temat rynku, swoich kolegów, na temat setek spraw (i to z luzem, dowcipem!). Ci pierwsi rzadko kiedy powiedzą coś więcej niż "o moich poglądach mówią najwięcej moje piosenki" lub "w młodości yyy słuchałem yyy Metalliki yyy i yyy Nirvany". Murphy ze skrupulatnością mówi o swoich fascynacjach czy też bezwstydnie tłumaczy inspiracje piosenek kapeli. Stąd zabiera nam tym samym wiele zabawy przy odkrywaniu debiutu. "LCD Soundsystem" w dużej części jest po prostu znakomitym dancepunkowym longplayem. Porywa funkujące "Daft Punk Is Playing At My House", w którym bas niczym z Michaela Jacksona miesza się z "House Of Jealous Lovers". Na uwagę zasługują synthpopowe "Tribulations" czy bardziej zadziorne, gitarowe "Movement", zawierające według Murphy'ego krytykę "new rock revolution". Szkieletem "Thrills" jest nieco PIL-owski groove basowy (kolejne fascynacje Murphy'ego: bas i Public Image Ltd.), a z tradycyjnego uwielbienia zespołów dancepunkowych dla twórczości Gang Of Four kpi Murphy w znamienitym "On Repeat", implementując agresywne gitarowe riffy autorów "Entertainment!" O fantastycznych utworach mających korzenie w muzyce Bitelsów czy Eno już wspominałem.

No i można by podsumować całą historię z DFA i LCD Soundsystem słynnym cytatem o "karierze rockandrollowego hochsztaplera", gdyby nie niesamowity poziom utworów, proponowanych nam przez kapelę Murphy'ego. Czy wtedy kiedy zachęcają nas do tańca, czy też kiedy pokazują swoją bardziej melancholijną stronę, zawsze grają świetnie. Kiedy dodamy do tego całą tę ideę gry konwencjami i świadomość, że Murphy zdaje sobie sprawę, że taką grę podejmuje i z dziennikarzami i słuchaczami, to zrozumiemy dlaczego tak ważna jest ta płyta. Sam Murphy to po prostu jedna z tych najbardziej cool postaci w przemyśle rozrywkowym i wydaje się że jeszcze przez wiele lat wpływała będzie na rozwój muzyki pop. Swoim debiutem postawił poprzeczkę niezwykle wysoko i tym samym zapewnił swoim zespołowi miejsce w rankingach, tak gdzieś między This Heat, Pere Ubu, Outsiders, Nation of Ulysses, Mars, The Trojans, The Black Dice... Właśnie, kończę pisać tę recenzję i wracam do słuchania legendarnego opus magnum The Congos. W końcu jak zaczynali, ja też tam byłem.

Jakub Radkowski (2 marca 2005)

Oceny

Jakub Radkowski: 9/10
Kamil J. Bałuk: 8/10
Tomasz Tomporowski: 8/10
Kuba Ambrożewski: 7/10
Maciej Maćkowski: 7/10
Kasia Wolanin: 6/10
Witek Wierzchowski: 5/10
Średnia z 32 ocen: 6,93/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także